Translate

czwartek, 27 sierpnia 2015

Z cyklu listy Be do eL : Niechciane sms-y ...

Moja droga eL,

Przed chwilką oglądałam telewizję. Jak zwykle, lub raczej jak często się zdarza, nic ciekawego w niej nie było, ale znowu jakaś fundacja prosiła o wsparcie finansowe wysyłając sms na podany numer.  Co chwilę jakies fundacje lub inne organizacje dobroczynne bombardują nas prośbami o wsparcie poprzez wysłanie jednego sms-a. Niby nic wielkiego a i na ogół cel jest szczytny ale …. No właśnie ….ale …. 

Wiedziona potrzebą pomocy tym słabszym ( a zawsze w miarę możliwości finansowych pomagam jak mogę, szczególnie zwierzętom), wysyłałam kiedyś nagminnie takie właśnie sms-y.  Tu 2 złote, tu 5 złotych. Niby nic ale nagle okazywało się, że mój rachunek telefoniczny podskakiwał wzwyż dość drastycznie. Jednak „nic to” jak mawiał Wołodyjowski. W końcu było to na jakiś ważny ( a przynajmniej w moim mniemaniu) cel. 

Najgorsze jednak, że w ten sposób dostałam się na jakieś listy sms-owe i od jakiegoś czasu a dokładnie od trochę ponad roku, na mój numer telefonu zaczęły przychodzić niezliczone ilości sms-ów o dość dziwnych treściach od natychmiastowej chęci udzielenia mi pożyczki, poprzez gry liczbowe, gwarantowane wygrane jeżeli oczywiście wyślę „bezpłatnego” sms-a zwrotnego, na wróżkach skończywszy.

Ponieważ takie sms-y doprowadzały mnie do szału, więc poszlam do mojego operatora i tu dowiedziałam się, że oni nie są w stanie zablokować tych wszystkich numerów. Jedyne co mogę zrobić to zablokować przychodzenie z nowych numerów, co zrobiłam ale skończyło się na tym, że musiałam to odblokować, ponieważ nie przychodziły do mnie również mms-y od znajomych. Mogłam jeszcze, za radą bardzo miłej z reszta pani, za każdym razem jak dostaje takiego sms-a, spisac numer, znaleźć go na Internecie ( tzn kto go obsługuje), znaleźć adres, wysłać prośbę o skasowanie mojego numeru z listy i czekać aż się do tego ustosunkują. Naprawdę? Czy ktoś to naprawdę kiedyś zrobił? Problem polega na tym, że każdy sms przychodzi z innego 4-o, 5-cio lub 6-cio cyfrowego numeru i gdybym faktycznie chciała to za każdym razem robić to nie robiłabym nic innego.


No i jak się to skończyło? Hm … codziennie otrzymuję po parę sms-ów, na które kompletnie nie reaguję a mimo to przychodzą. Inna sprawa, że te firmy, które na tym zarabiają są wyjątkowo wytrwałe. Skoro ktoś nigdy nie odpowiedział na żadnego sms-a to bym już sobie dala spokój, bo istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że nigdy nie odpowie. Tak więc dostaję sms-y typu „Rewelacyjna wiadomość. Zobaczysz gdzie są teraz twoi bliscy. 7 dni za darmo.” albo „X padnie dzisiaj przed Toba na kolana tylko wyślij sms-a za jedyne 5 złotych plus VAT”. No skoro padnie to po co ja mam tego sms-a wysyłać? Wystarczy poczekać. Prawda? No chyba, że padnie tylko i wyłącznie jak tego sms-a się wyśle … Tylko skąd on będzie o tym wiedział, biorąc jeszcze pod uwagę fakt, że nikogo o takim imieniu nie znam. Ha ha ha … czy ludzie naprawdę nabierają się na takie sms-y? 

Ponieważ, jak już wspomniałam, nie reaguję, więc od jakiegoś czasu dostaję sms-y typu „ Czeka cię 7 lat nieszczęścia”, albo „ nad twoją rodziną wisi klątwa”. Czy takie straszenie nie jest przypadkiem karalne? Dowiedziałam się już, że będzie mnie prześladował pech i to do 5 pokolenia a wszystko to wina mojego poprzedniego wcielenia. Jeżeli takie rzeczy nie są karalne to być powinny. Co innego sms-y typy „wytypuję dla ciebie 7 liczb do totolotka” a co innego straszenie pechem i tragediami. Najgorsze jest jednak to, że te sms-y skutecznie wyleczyły mnie z pomagania innym, przynajmniej w tej formie i nawet jak widzę reklamę, że mój sms może uratować komuś życie to po prostu ignoruję.


poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Z cyklu listy eL do Be: Drugie śniadanie ...

Moja Droga Be

Taka sytuacja:

Na stole w pokoju pracowników leżą odpowiednio banany, jabłka, pudełeczko sera pleśniowego i tosty z dżemem. W kuchni obok kręci się kilka osób w tym i ja, jest 10.30, taka standardowa przerwa na drugie śniadanie. Po chwili do zestawu na stole dołącza woda, herbata z cytryną, herbata z mlekiem i sok pomarańczowy, a na krzesłach siadają cztery osoby, i od razu wiadomo kto skąd przybył, i za czym po cichu tęskni:-)

Nicolas przyjechał z Grenoble, tam się wychował. Mieszając języki na równo z jedzeniem wcina ser i tosty popijając wodą:-) Wszyscy słuchamy jego historii o niekończących się podróżach, powoli zajmując się swoim jedzeniem: Elina (Tunis) kiwa głową że Tunezja piękna,a wszystko to w towarzystwie banana i soku pomarańczowego, wtóruje jej Alison (urodzona w mieście York) bo też tam była, z tym że ona trzyma w ręku elegancką porcelanę  ze swoją typowo angielską herbatą.

A obok siedzę sobie ja - i wzdycham że Tunezja na pewno jest piękna, i kiedyś tam pojadę, a póki co zagryzam polskie jabłko w towarzystwie kubka gorącej herbaty z cytryną:-)


Ot typowy poranek :-) 

czwartek, 20 sierpnia 2015

Z cyklu listy Be do eL: Sanatoryjne spostrzeżenia ...

Moja droga eL,

Jak wiesz, ostatnio byłam w sanatorium. Ale fajnie to brzmi! Jak się ma 20 lat to się jeździ pod namioty a jak 40, to zaczyna się jeździć do sanatorium. Powiedzmy, że pojechałam tam by się odnowić, odbudować i odremontować … ale nie o tym miałam pisać. 

Zaniżając wiek dosyć drastycznie w całym obiekcie, czułam się trochę jak dziecko w przedszkolu, a nie mając nic innego do roboty pomiędzy zabiegami, zaczęłam obserwować nasz polski lud jeżdżący do tzw „wód”.

Po tygodniu wnikliwej obserwacji, poczyniłam pewne spostrzeżenia i odkrycia, które de facto bardzo mnie zdziwiły. Odkryłam mianowicie co w pewnym wieku różni kobiety od mężczyzn. Każdy czytając ten tekst, uśmiechnie się teraz pod nosem i pomyśli, że chyba najwyższy czas na takie odkrycia. Ale cokolwiek myślicie to nie o to mi chodzi! J W pewnym wieku mężczyźni od kobiet różnią się poczuciem estetyki i higieny. Tak , tak! Nadmienię może, że tydzień, który tam spędziłam należał do wyjątkowo upalnych.

Nie śmiem tu oczywiście twierdzić, że zdarza się tak w absolutnie 100 % ale śmiem twierdzić, że w większości. Może to specyfika miejsca, może specyfika ludzi przyjeżdżających w takie miejsca, może specyfika regionu …nie wiem! Może warto by było zgłębić ten temat bardziej dokładnie …

Ale cóż takiego odkryłam? Otóż obserwując panie, zauważyłam, że obojętnie jakiej były one tuszy czy jaką miały sylwetkę, zawsze, ale to zawsze były zadbane. Wiadomo, że w wieku 65 lat wzwyż i to w miejscu takim jak sanatorium, gdzie nie przyjeżdżają na ogół ludzie zdrowi, niewiele można było spotkać bogiń o zniewalających kształtach, chociaż takie też się zdarzały. Śmiem jednak twierdzić, że 95% pań miało na co dzień zrobione włosy, manicure, pedicure … kobiety, które widziałam były ładnie ubrane, zadbane i na ogół widać było, że dbają o siebie chodząc do kosmetyczki a wokół nich unosił się zapach dyskretnych, ale dobrych perfum. W większości były to przecież kobiety w wieku w jakim byłaby moja mama i z przyjemnością patrzyłam na to, jak fajnie o siebie dbają i nie zapominają, że niezależnie od wieku, nadal można wyglądać, ruszać się i zachowywać kobieco.

Z drugiej strony byli panowie. Uff! No właśnie …. Nie wiem właściwie od czego zacząć. Od skarpetek w sandałach? Czy może od koszmarnie zaniedbanych stóp jeżeli tych skarpetek w tych sandałach nie było? Nie wiem …wiem, że jednak najgorszą rzeczą jaka co chwilę rzucała mi się mimochodem w oczy był wielki, wypasiony brzuch. Jakby ci panowie zaraz mieli urodzić słonia! I koniecznie ten brzuch musiał być na wierzchu, nie przykryty żadnym polo ani podkoszulkiem. I koniecznie spocony. Noszony z dumą, tak aby każdy mógł podziwiać to co tak długo hodowali przy pomocy piwa i golonki.  Kobiety też przecież są grube ale jakoś żadnej z nich nie wpadnie do głowy, by zakładać krótką bluzeczkę eksponując zwały tłuszczu. Kobieta ubierze coś luźnego, założy narzutkę i zamaskuje niedoskonałości.  A mężczyźni? Te wszystkie niedoskonałości eksponują jakby zapomnieli, że czas prężenia torsu na plaży dawno minął z chwilą gdy zasiedli przed telewizorem z piwem w ręku. Zamiast założyć polo, jakiś podkoszulek …czy cokolwiek ! zakładają koszulę ( najlepiej taką do marynarki tylko z podwiniętym rękawem) , rozpiąć ją na całej długości i wyeksponować wielki, spocony brzuch zapinając pod nim pasek od spadających, krótkich spodni. A potem siadają rozparci jak basze na ławkach i taksując wzrokiem przechodzące panie, całym swoim jestestwem i pozą jaką przybierają, zdają się wysyłać sygnały typu „ Popatrz, jaki jestem boski!” O! Boże! Czy oni nie mają luster? Czy może istnieją tak zdesperowane kobiety, które ich w tej boskości utwierdzają? Nie wiem! Ale , drodzy panowie ….trochę mniej piwa, więcej ruchu i samokrytycyzmu a jeżeli przytyjecie, to zmieńcie ubrania … A wy drogie panie … nie dbajcie tylko o siebie, ale też zwracajcie uwagę na to jak wasi panowie pokazują się publicznie …


poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Z cyklu listy eL do Be: Escape to the city ....

Moja droga Be,

W tutejszej TV wielką popularnością cieszy się program "Escape to the Country". Polega on z grubsza na tym, że ludzie z wielkiego miasta (najczęściej z równie wielkim budżetem) marzą o ucieczce na sielską anielską wioskę, tak by znaleźć się z dala od huczącej rzeczywistości metropolii. Wszystko jest ok jeśli owa wioska położona jest gdzieś na wybrzeżu, lub jeśli tak naprawde jest to malutkie miasteczko.

Nie do końca pamiętam, bym brała udział w owym programie, ale faktem jest że w moim przypadku ewidentnie coś poszło "nie tak". Aktualnie poszukuję show, które działa w drugą stronę...Escape to the city - słyszałaś może? Po trzech miesiącach wiem już że:

1) wieś jest fajna o ile masz szansę faktycznie w niej mieszkać, tj. np możesz w dowolnej chwili pójść do lokalnego sklepiku na małe zakupy, pogadać z sąsiadem o pogodzie...gorzej gdy jakże urocze mieszkanie znajduje się w środku pola, a do jakiejkolwiek cywilizacji jest kilometr w każdą stronę. Dałam się nabrać na stary trick pracodawcy/agenta nieruchomości pt. "spokojne miejsce blisko natury".
Tym sposobem "tuż pod miastem" oznacza tyle samo co "3 km od świata i na granicy parku krajobrazowego". W ramach sąsiadów zza płota: z przodu daleko za krzakami zbiornik wodny, ale zakaz kąpieli, na lewo bezkresne(no dobrze, kończą się po około 3 km) pola aż pod oxfordzką obwodnicę, na prawo łąki i krowy w niewyobrażalnej ilości(ostatnio tyle rogacizny na wolnej łące widziałam chyba z 20 lat temu!), bażanty, wiewiórki, osy, a z tyłu las! Prawda że pięknie? O tak! Ale po trzech miesiącach masz poważny problem - stado z sąsiedztwa odprowadza Cię na autobus żądając okupu za ochronę, najlepiej jakbyś się podzieliła tym co masz w siatce...



2) spacer nie jest możliwy chyba że akurat jakiś litościwy człowiek wykosił trochę więcej trawy niż zazwyczaj. Po prostu tutaj NIE ma pobocza, a co za tym idzie - czas życia przeciętnego pieszego określa pierwsza nadjeżdżająca ciężarówka. Chyba że lubisz sporty ekstremalne, w tym wypadku chodzenie po pachy w pokrzywach, wtedy super!

3) kierowcy z autobusu podmiejskiego (jakże ironiczna nazwa...) za każdym razem gdy opuszczasz pojazd w środku pola mówią coś w stylu "uważaj na siebie kochana!". To nie dodaje animuszu...:-)


Dlatego poszukuję programu Escape to the city. Słyszałaś o takim?:-) 


czwartek, 13 sierpnia 2015

Znowu zamiast listu lub felietonu ...ale wakacyjnie :-)

Znowu coś mądrego czyli tekst Phila Bosmans'a. Tym razem na czasie bo mamy przecież wakacje a czasami zapominamy po co w ogóle człowiek jedzie na te wakacje. Nie jedziemy po to by się "lansować" ( jakież modne jest to teraz słowo), nie jedziemy po to by sie pokazać, chociaż czasami mam wrażenie, że głównym celem wakacji jest możliwość pochwalenia się potem nimi na facebook'u. Nie mam nic przeciwko temu, sama zamieszczam zdjęcia z wakacji. Ale zamieszczanie zdjęć na fb nie może być jedynym celem tych wakacji. Zapominamy jednak o tym, że jedziemy na wakacje by odpocząć, by mieć wspaniałe wspomnienia, by spędzić ten czas uśmiechając się do ludzi i patrząc na świat oczami dziecka - z zachwytem! Ja w tej chwili jestem na wakacjach i mam nadzieję, że właśnie tak będę na otaczający mnie świat patrzeć. Cudowne słowa z tego tekstu to " ...nigdzie nie znajdziesz raju, jeżeli nie nosisz go w sercu ... " Jakże cudownie byłoby ten raj w sercu znaleźć. I tego wszystkim wakacyjnie życzę.

PRZEŻYĆ PIĘKNIE DNI
Gdy wyjeżdżasz na urlop, rób to ze spokojem.
Dla wielu wakacje są tak samo męczące,
jak przyprawiający o rozstrój nerwowy dzień powszedni,
od którego chcą uciec.
Najpierw gorączkowe poszukiwanie odpowiedniego miejsca.
Tysiące przygotowań, o niczym nie wolno zapomnieć.
Po drodze godziny w korku na autostradzie.
Potem tłok i hałas na przepełnionych placach kempingowych.
Wytworni siedzą w wykwintnych hotelach przy plażach jak ciołki,
które także w czasie urlopu nie ważą się śmiać.
Ich smutne życie zostało przeniesione zaledwie o kilka tysięcy
kilometrów.
Inni leżeliby najchętniej cały dzień w słońcu.
Nie dla słońca, lecz po to, by się pięknie opalić.
Wracają porządnie opaleni, ale też porządnie znudzeni,
by tak samo niechętnie jak wcześniej znów pójść do pracy.
Gdy wyjeżdżasz na urlop, rób to ze spokojem.
Nie szukaj urlopowego raju zbyt daleko.
Nigdzie nie znajdziesz raju,
jeśli nie nosisz go w sercu.
Wyrzuć za burtę cały balast: troski, kłopoty, złość,
wszelkie spory i narzekania. Spraw sobie piękne dni!
Możesz się opalać do woli, jeśli brązową skórę
uważasz za lepsze opakowanie.
Ale przede wszystkim ciesz się, dziw się jak dziecko
światłu i słońcu, miłości i życiu.
Urlop to piękne dni w spokoju,
piękne dni dla ciebie i dla ludzi, którzy są z tobą.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Z cyklu listy eL do Be: Pralka ...

Moja droga B

Na początku była to mała górka - ot pagórek jakich wiele we wszechświecie. Po pewnym czasie - zupełnie niezauważenie ale jednak...urosła! Zaczęłam się zastanawiać kiedy to się stało, no i jak to w ogóle możliwe, przecież ja ją obserwuję codziennie - nie wykazywała żadnej nadmiernej aktywności - przynajmniej jak do tej pory. Niestety, mimo moich usilnych starań owa góra nieubłabanie rosła...w siłę, w objętość, a co gorsza zaczynała nabierać niepokojącego aromatu. Nadszedł w końcu taki dzień, w którym należało zrobić coś, co do tej pory oglądało się tylko w filmach...

Mała dygresja

Zauważyłaś może, moja droga Be, że nie doceniamy prostoty? Że ogromnej większości ludzi imponuje coś - cokolwiek by to nie było - co jest skomplikowane, albo przynajmniej sprawia takie wrażenie ? No więc ja prostotę doceniam bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, a zwłaszcza od momentu, kiedy to przegrałam te nierówną walkę....

Tak. Pora zrobić pranie w typowo angielskiej pralni. Niestety, w krajach z zasady obcych panują obce zasady współistnienia ludzi i maszyn o czym boleśnie się przekonałam na własnej skórze:-) Do tej pory wyglądało to tak, że szłam do łazienki, wrzucałam pranie do pralki, bzzzzyyyt pokrętło na odpowiedni program i po pewnym czasie - tadaam gotowe. Nie tym razem...
Podobieństwa skończyły sie na słowach "szłam do". A zatem kiedy juz zapakowałam swoje brudy do torby, oraz upewniłam się że idzie z nami proszek w płynie a takze tutejsza monarchini tym razem występująca na bilonie - a wiedziałam że iść musi (w wersji 'po dwie sztuki z każdej monety') - poSZŁAM DO (koniec podobieństw) pralni znajdującej się w podziemiach mojego tutejszego bloku z cegły.



Ok, jest instrukcja - myślę sobie "hurra dam radę" - tu został popełniony pierwszy grzech pychy. Niby prosto - wrzuć pranie- polej proszkiem - zamknij klapę- wrzuć monetę-czekaj-wyjmij wyprane!
Lista rzeczy które udało mi się zrobić prawidłowo: wrzucić pranie do środka maszyny oraz dopasować kształt monety do otworu w pralce.

Lista rzeczy których nie udało mi się zrobić prawidłowo: cała reszta.

Nic nie chciało działać tak jak powinno. O ile monetę dało się dopasować, o tyle nijak nie szło umieścić ją wewnątrz piekielnego ustrojstwa wbudowanego w pralkę - a to był jedyny sposób na jej uruchomienie. Nie pomogły prośby, groźby, rzucanie czarów i przekleństw - nic nie było w stanie przekonać maszyny do współpracy. Po ponad 40 minutowej walce poległam, wyjęłam zalane detergentem ciuchy, i udałam się do - a jakże - swojej łazienki, gdzie wzorem kobiet z dawnych czasów ręcznie potraktowałam wszystko to, co potraktowane zostać musiało. W życiu nie zostanę zawodową praczką ręczną- o takie mam postanowienie! Za dużo spalonych kalorii mnie to kosztowało:-)

Ps

...kilka dni później zawarłam strategiczną znajomość z właścicielką pralni, która to pralnia jest tuż obok mojej pracy :-) 

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Z cyklu listy eL do Be: Grunt to zdrowie ...


Moja droga Be.
                                                                              
Bylam w Butli. Tzn Botley, ale mam tendencje to polonizowania świata dookoła, jeśli przypadkiem jest obcy. Wracając do tematu - Butli to takie przedoxfordzie, które samo siebie nazywa dzielnicą Oxfordu [a wcale nieprawda, bo tablica Welcome jest dwa przystanki dalej - no kompleks przedmieścia jak nic], w każdym razie to tam mam najbliższą przychodnię, a co za tym idzie tam się musze zapisać do lekarza pierwszego kontaktu - co dziś niniejszym uczyniłam. Tzn prawie - bo teraz tutejszy NFZ przyzna mi jakiś magiczny numer [ZNOWU NUMEERR!!!] i od wtedy będę mogła zadzwonić i powiedzieć, na co jestem chora i jakie lekarstwo mi jest potrzebne [tak to mniej więcej tu funkcjonuje, mówie serio]
Gdyby sie zdarzyło że nie wiem, co mi jest, wyjścia są trzy:
1)dobrze się zastanowić, przeanalizować obajwy i za pomocą dostępnych środków w tym neta spróbować się jednak zdiagnozować. To znacząco przyśpieszy proces wypisania recepty [jest szansa że nie będę musiała podawać nazwy lekarstwa jakie jest mi potrzebne, no bo może akurat nie znam np antybiotyków na zapalenie ucha środkowego]. Potem prościzna - idziesz do przychodni, i po wymianie kurtuazyjnych uprzejmości, i 10 minutach rozmowy o pogodzie [bo to istotne, i w dobrym tonie stwierdzić jaki rodzaj deszczu dziś pada] możesz zabrać swoją receptę. Ciekawostka: niektóre apteki poszły krok dalej i oferują że SAME odbiorą Twoją receptę, a że raz dziennie robią kurs busikiem po okolicy to.....choroba przebiegnie mniej wiecej tak: zdiagnozowanie się-telefon do przychodni-otworzenie drzwi panu z apteki-15 minut rozmowy o pogodzie-zażycie  pierwszej dawki leku. Ahh - gdyby się okazało że np masz uczulenie na jakiś składnik lekarstwa - no problem - wypiszą inne i przywiozą za free (o ile nie zeszłaś na wstrząs anafilaktyczny. Nie miej pretensji - wiedziałaś że jesteś uczulona – trzeba było wpisać w formularzu na poczatku przy rejestracji. Nie wiedziałaś? no to SKĄD oni mieli wiedzieć?? to takie proste :)
2) serio nie wiesz co ci jest, a wygląda bardzo źle. Ok, let`s make an appointment. Najbliższa wizyta we środę za tydzień, nie, nie możesz przyjść i zapytać lekarza czy zgodzi się ciebie "przyjać w drodze wyjątku", wcisnąć gdzieś pomiędzy babcię x  a babcię y, itp. aha! koniecznie przyjdź z numerkiem który Ci nadano ! W drodze wyjątku - zadzwonimy do Ciebie jeśli ktoś odwoła swoje spotkanie.
Co do choroby - Jeśli masz raka- ok, będziemy Cię leczyć. Jeśli to nie był rak i prawdopodobnie już wyzdrowiałaś to  koniecznie zadzwoń i odwołaj wizytę - może akurat ktoś też nie znalazł co mu dolega
3) zadzwoń po pogotowie [o ile masz jeszcze na tyle świadomości by powiedzieć gdzie mają przyjechać [niespodzianka - pytają o kod pocztowy, chcą wysłać pocztówkę, czy co?], ale tylko jeśli w 200 procentach wykorzystałaś już opcje 1 i 2, a samopoczucie i ciśnienie gwałtownie spada. Inaczej słono zapłacisz (w funtach) za niepotrzebne wzywanie ambulansu.  Przydatne przy wypadkach, porodach i przy pogryzieniu przez rekina.
jest jeszcze opcja 3a dla niecierpliwych:
Zgiń.
Z tym że odpowiednio wcześniej zadzwoń po firmę od pochówku, upewniając się że załapiesz się na godziny pracujące, średni czas oczekiwania na smutnych panów w garniturach to okolo 8 godzin w dzień powszedni, do ponad 12 godzin w skrajnych przypadkach przy weekendzie. A że raczej nie zdarzają się przypadki zejścia tuż pod zakładem - no właśnie - cóż za nietakt wyrywać ludzi do pracy w dzień wolny!

Tego wszystkiego i kilku innych rzeczy dowiedziałam się dziś w przychodni. Zatem czekamy na kolejny numerek....:)

czwartek, 30 lipca 2015

Z cyklu listy Be do eL - Miejskie zwierzę ... a może nie?

Moja droga eL,

Wiesz o tym, że jestem zwierzęciem miejskim. Lubię zgiełk miasta i tysiące ludzi, którzy ustawicznie, 24 godziny na dobę przemieszczają się z jednego miejsca w drugie. Lubię skąpane w słońcu ulice i chłód ławeczki pod drzewem w miejskim parku. Lubię dźwięk miasta, szum samochodów, pisk opon, dźwięki klaksonów, rozmów i tłukącego się po szynach tramwaju.

Nawet na wakacje lubię jeździć do miast, wchłaniać ich atmosferę, czuć ich zapach, słuchać dźwięków i smakować powietrze. Uwielbiam miasta i ich historię, lubię błądzić uliczkami w nieznanym mi kierunku i odkrywać zaułki, na których coś na pewno kiedyś się wydarzyło.

I dlatego ze zdziwieniem odkryłam, że uwielbiam przebywać na mojej działce w Tenczynku. Ja! Osoba, która nie znosi babrania się w ziemi! Niesamowite! Ja po prostu lubię tam być. I nigdy bym się tego po sobie nie spodziewała. Przecież tam się nic nie dzieje! O zgrozo! A może jednak?

Codziennie rano idę do ogródka i na śniadanie zrywam sobie sałatkę, pomidora, ogórka i świeży szczypiorek do jajek sadzonych. Robię śniadanie i siadam na tarasie ze szklanką soku pomarańczowego ( ale takowe niestety na mojej działce nie rosną :-) ) i delektuję się smakiem i zapachem świeżych warzyw. Ja? Aż niewiarygodne! Osoba, której właściwie obojętne jest co je.



Po śniadaniu idę do ogrodu i z kawą w ręce mówię ‘dzień dobry” perukowcom, pozdrawiam krzewy i kwiaty a moje trzy ukochane psiaki, krążą za mną po tym ogrodzie krok w krok. Potem załączam małą, drewnianą fontannę, która daje więcej kojącego szumu niż ochłody , siadam w cieniu ukochanego dębu, któremu kiedyś, dawno temu nadałam imię „Bohun” i patrzę na kalinę ( czyli inaczej jarzębinę), która jest spiżarnią dla rozmaitych ptaków, tak samo jak rosnąca obok borówka. Celowo nie zrywam owoców, bo w ten sposób codziennie mogę obserwować spektakl z kolorowymi ptaszkami w roli głównej. Nie znam się na ptakach ale je uwielbiam. Rozpoznaję jedynie szczygły, sikorki i sroki. Ale przylatuje do mnie jeszcze wiele, wiele innych ćwierkających gości. Rano budzą mnie jedne, w ciągu dnia umilają mi dzień inne ( czasami przelatując tuż przed nosem gdy coś czytam) a wieczorem śpiewają mi nad uchem trzecie.

Nie wiem czy się starzeję czy po prostu się zmieniłam i uspokoiłam. Kiedyś po jednym dniu na działce, uciekałam do miasta … teraz żal mi stąd wyjechać.  Mogę tu pisać i czytać, plotkować przez telefon opalając się na leżaku, mam Internet i telewizję na deszczowe wieczory … i mam święty spokój, moje psiaki, szum fontanny, śpiew ptaków. A ludzie bez których nie mogę żyć? Są w zasięgu 30 kilometrów i 40 minut jazdy samochodem, gdyby mi się moja samotnia znudziła.  Czego właściwie mogę chcieć więcej? Chyba nic. No … może jeszcze kogoś kto skosiłby mi trawę, przybił parę desek tam gdzie odlatują a potem zjadł ze mną pyszny, domowy chłodnik … :-D  Hm … marzenie.


poniedziałek, 27 lipca 2015

Z cyklu listy eL do Be: Numerologia ...


MOJA DROGA Be
                                                                        
10.15 rano
....Pac, pac, pac........PAC!
Kolejne koperty wsunięte w szczelinę przez pana listonosza upadły na dywan. Chyba w całym życiu nie dostałam tyle korespondencji, co przez ostatnie trzy tygodnie. Zerknijmy co tym razem...
1) O! Potwierdzenie z tutejszej ubezpieczalni że przyznano mi mój własny, indywidualny numer ubezpieczonego. Wraz z informacją, że powinnam go dostać około dwa dni temu w osobnej kopercie.
Tak, dostałam. Dostałam też informację że złożyłam podanie o numer, potem że mam oczekiwać na numer, oraz że, jeśli numer nie pojawi się przez najbliższy tydzień, powinnam skontaktować się z osobą podpisaną na liście. W sumie pięć osobnych kopert - bo, po co wysyłać w dwóch!


2) Ten sam problem - tzn. zbyt cienkie koperty, które nie są w stanie pomieścić więcej niż dwie kartki A4 ma bank, do którego [mam nadzieję] będą spływać moje dochody. W związku z tym praktycznie codziennie otrzymuję szarą ekologiczną kopertę z wielkim napisem "poufne!". Dziś przyszły dwie - w jednej PIN, w drugiej informacja że mam oczekiwać na PIN, chyba  że już przyszedł to spoko. Poprzednia korespondencja to były podziękowania, że założyłam konto, przypomnienie jakie konto założyłam, informacja na temat warunków przyznania mi debetu, gdybym jednak go chciała, informacja na temat przyznania mi hipoteki - gdybym kiedyś potrzebowała, oraz krótkie streszczenie oferty ha-es-be-ce. Wszystko w osobnych szarych eko-paczuszkach..
Sterta rośnie..
3) Najciekawsze - wieści od pracodawcy. Zupełnie nieistotne że widzimy się codziennie. Mam wrażenie ze wysyłanie korespondencji - nieważne czy istotnej, czy nie to takie...podtrzymanie konwersacji i należy do dobrego tonu. A że prawie-każdy chciałby być uważany za prawie-królową...otóż to. Efekty podtrzymywania konwersacji piętrzą się na moim stole.

A to dopiero początek, czeka mnie jeszcze zapisanie sie do lekarza....

niedziela, 26 lipca 2015

Twitter :-D

Witaj Twitter ! ... mamy już swoje konto! Teraz informacja o każdym wpisie na naszym blogu będzie publikowana na Twitter, nie tylko na Facebook'u.

czwartek, 23 lipca 2015

Z cyklu listy Be do eL ; 5 o'clock czyli pora na herbatę ...


Moja droga eL,

Ponieważ w ostatnim swoim liście opisałaś ze szczegółami jak bardzo gardzisz typowo angielskim napojem jakim jest herbata z mlekiem i jak bardzo jest ona be… , fe ….  i w ogóle coś okropnego, śpieszę cię poinformować, że od lat już nie wiem ilu ja sama piję właśnie taką herbatę i uważam ją za bardzo dobry napitek. Oczywiście nie każda herbata nadaje się do picia z mlekiem, więc też nie każdą w ten właśnie sposób piję.

Zacznijmy od tego, dlaczego w ogóle Anglicy piją herbatę z mlekiem lub śmietanką. W Polsce ( a właściwie to niestety na całym już świecie) zostaliśmy przyzwyczajeni do picie herbaty tzw instant czyli w torebkach. Gotujemy wodę, zalewamy torebkę i po paru ruchach w dół i w górę tej torebki ( nadmieńmy, że nie z herbatą a ze śmieciami po herbacie) w kubku, wyrzucamy torebkę a potem „delektujemy” się czymś co może ma nazwę „herbata” ale na pewno nią nie jest.  Ja już pomijam, że taka herbata to same śmieci, dodatkowo nie jest ona zaparzona a smak samej torebki oraz kleju pozostaje niestety obecny w jej smaku. Dolewanie mleka do czegoś takiego jest oczywiście bzdurą bo otrzymujemy w ten sposób ciemną wodę z mlekiem – a nie o to nam chodzi.


Anglicy piją czarne mieszanki południowoazjatyckie o bardzo ostrym smaku, sporządzane głównie z herbat cejlońskich i indyjskich. Niewiele osób pije łagodniejsze odmiany herbaty chińskiej.  Herbatę wsypuje się do odpowiednio nagrzanego wcześniej czajniczka a następnie zalewa się ją dwukrotnie, pozostawiając na 5 minut do zaparzenia.  Po zaparzeniu wlewa się ją do ogrzanych filiżanek i należy pamiętać o bardzo ważnej zasadzie – nie dolewamy mleka do herbaty a herbatę do gorącego mleka.  Na ogół taką baaaardzo mocną herbatę z mlekiem pije się bez cukru ( co byłoby praktycznie niemożliwe bez mleka ze względu na gorzki smak), bądź z jedną bardzo małą kostką.

To jest angielski sposób, ale istnieje wiele innych. Przepisy na herbatę z mlekiem można znaleźć w starych książkach kucharskich z Niemiec, Polski i innych krajów, a na przykład bardzo dobrą herbatą z mlekiem jest ta przygotowywana na sposób tybetański. Herbatę z mlekiem można podawać z wieloma pysznymi dodatkami jak np. cynamon, rum, brandy lub ubite żółtka jajek z cukrem pudrem.

Co do tego, że tzw nasza Bawarka kojarzy się z karmiącymi matkami, to już dawno zostało dowiedzione, że picie herbaty z mlekiem wcale nie jest mlekopędne ( fajne słowo!). Udowodniono natomiast, że herbata z mlekiem pomaga w odchudzaniu, pomaga w gorączce, bezsenności oraz stresie. A do tego, co akurat dla mnie jest najważniejsze, nie wysusza tak strun głosowych jak mocna herbata bez mleka … i dzięki temu jako nauczyciel mogę ją pić przez cały dzień bez konieczności bania się o mój głos … :-D I wierz mi, że dobrze zaparzona i mocna herbata z odrobiną mleka lub śmietanki smakuje wyśmienicie. A jeżeli do tego podana jest w ślicznej, porcelanowej filiżance w maluteńkie kwiatuszki, to picie jej jest nie tylko ucztą dla zmysłów ale również dla duszy. :-)

A oto wpis z kuchni Lidla a propos angielskiej herbatki popołudniowa herbatka

poniedziałek, 20 lipca 2015

Z cyklu listy eL do Be: Ciągle pada ...



MOJA DROGA Be

Jest takie niezbyt ładne słowo - stereotyp. O tym, że owe stereotypy skądś się jednak biorą, przekonaliśmy sie podczas wrześniowego spotkania z modelką Krysią, a że historia lubi się powtarzać, to przyszło mi się dowiedzieć skąd wzięły się opowieści o mglistej krainie mlekiem i deszczem płynącej.
1) Deszcz. Rodzajów deszczu jest tak, że trzy razy więcej niż rodzajów serów we Francji. Odnoszę wrażenie, że Brytyjczycy mają ponad sto wyrazów, którymi doprecyzowywany jest ów opad atmosferyczny; dodatkowo prezenterzy pogody wzięli sobie za punkt honoru kwestie dodatkowych objaśnień, które pozwolą przeciętnemu zjadaczowi chleba tostowego zorientować sie jak dokładnie ten deszcz będzie padał. I tak chwila wieczornej prognozy i już wiemy, czy padać będzie bardziej w plecy czy w nos; czy można zabrać parasol, czy lepiej od razu pelerynę, kalosze po kolana czy do kostki, jechać autem czy lepiej autobusem (bo jak leje korki gwarantowane),a w ogóle to płaszcz beżowy czy granatowy, bo różne krople różnie się na ubraniu odznaczają...te wszystkie informacje ( i wiele innych) można wywnioskować z tego, co mówi uśmiechnięty i machający rękami pan, a to wszystko na tle chmurek, chmur, chmurzysk oraz mgły. Ważne - pana należy słuchać uważnie, kwestia pogody to temat poruszany przy każdej prawie rozmowie.
A później leje (na dwadzieścia sposobów), pada (na dziesięć), mży (na około trzydzieści), siąpi(na piętnaście).....
Ciekawostka - w sporej ilości tutejszych domów istnieje specjalne pomieszczenie przeznaczone tylko i wyłącznie na kalosze, a postawienie tam np. ziemniaków albo torby, traktowane jest  jako poważne wykroczenie przeciwko tutejszej kulturze. Wiem, bo widziałam! (pokój na kalosze, nie worek z ziemniakami)
2) Herbata z mlekiem. Ble, fuj, lee!
JAK MOŻNA!!! To jest najzwyklejsze w świecie morderstwo na niewinnej, świeżo zaparzonej herbacie! O ile jeszcze rozumiem (choć tez nie do końca) spożywanie w/w "bawarki" przez kobiety w ciąży i matki karmiące, o tyle dorosły facet popijający herbatę z mlekiem (którego to mleka świadomie i z pełną premedytacją dolało sobie do filiżanki) wola o pomstę do nieba. Niech jeszcze założy sukienkę i korale....choć w dzisiejszych czasach chyba mniej mnie zadziwia gość w kiecce niż herbata z mlekiem.
A fe!

c.d.n

środa, 15 lipca 2015

Dziś zamiast listu lub felietonu ...



Ostatnio czytając coś, znalazłam taki oto tekst, który postanowiłam tu zamieścić bo sama nie napisałabym tego inaczej a w 100% się zgadzam. Jest to tekst napisany przez człowieka o nazwisku Phil Bosmans, którego cytaty, książki i przemyślenia niedawno odkryłam.


CHOROBA MOWY

Mowienie jest na topie, czyny są niemodne.
Jeszcze nigdy nie mówiono tyle co dziś.
Jeszcze nigdy nad głowami ludzi nie przetaczała się lawina
tylu pustych, bezsensownych słów.
Każdy pragnie mówić, każdy chce zabrać głos.
Ale tylko niewielu ma coś do powiedzenia,
bo tylko niewielu potrafi znieść
ciszę i wysiłek myślenia ...

Niegdyś zarazek choroby mowy
kochał stoliki w restauracjach i spotkania przy kawie.
Dziś wirus ten atakuje popularny talk-show,
zebrania, konferencje, kongresy, debaty publiczne,
najchętniej ludzi, z których jeden mówi o drugim
coś wręcz przeciwnego.
Wirus mowy czuje się nadzwyczaj dobrze
w niezrozumiałych wyrazach obcych lub frazesach:
"Wychodzę z założenia" lub "W moim odczuciu"
albo "To nie ma sensu"

Módl się każdego dnia słowami tej zwykłej
aktualnej modlitwy
"Panie, pomóż mi trzymać mój wielki język za zębami,
aż będę wiedział co mam powiedzieć. Amen "
Lepiej jest milczeć,
i tylko głupio wyglądać,
niż dużo mówić i w ten sposób udowodnić,
jak bardzo się jest głupim.

Phil Bosmans

#philbosmans


środa, 8 lipca 2015

Z cyklu: listy Be do eL - język ...obojętnie jaki

Moja droga eL,

Kończy się rok akademicki, a właściwie już się skończył. To przypomniało mi o paru ostatnich miesiącach gdy …co tu dużo ukrywać … przechodziłam lekki kryzys egzystencjonalny … To pewnie sprawa wieku i choć nie kupiłam sobie co prawda czerwonego sportowego auta ani nie przeszłam odmładzających operacji plastycznych to dużo …może za dużo … niestety myślałam.

Myślenie nie zawsze, jak się okazuje, jest rzeczą pozytywną ….czasami prowadzi do rozterek a te z kolei do lekkich form depresyjnych …. Ale nie martw się! Ze mną jest wszystko w porządku. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Moje myślenie zaprowadziło mnie jednak na lekkie manowce i w pewnym momencie doszłam do wniosku, że tak właściwie to ja nic nie umiem a zawód, który wykonuję do niczego i nikomu tak naprawdę nie jest potrzebny. No bo , jakby tak popatrzeć  na to co robię … to co ja tak właściwie umiem? Inżynier buduje coś tam; lekarz leczy czasami nawet ratując życie; prawnik pomaga przejść przez meandry i zawiłości prawa a archeolog znajduje pozostałości dawnych cywilizacji tłumacząc tym samym naszą tutaj obecność. Każdy z tych zawodów wymaga wiedzy, wykształcenia i doświadczenia a przeciętny Kowalski, który 5 miesięcy pracował na zmywaku w Anglii, jeżeli to jego jedyne doświadczenie to żadnego z tych zawodów wykonywać nie może.

A mój zawód? Cóż! Ja znam tylko język. Tak samo jak co drugi przeciętnie wykształcony człowiek oraz przynajmniej 1/3 globu. Co z tego, że znam go lepiej? Co z tego, że czuję różnicę pomiędzy czasami czy słowami? Co z tego, że odróżniam jego barwy i odcienie a sarkazm w nim wyrażony nie ma przede mną żadnych tajemnic.  Dla przeciętnego człowieka to i tak jest absolutnie obojętne, bo skoro w swoim własnym języku czasami lub często robi błędy, to co za różnica czy robi je w obcym czy też nie.

Bo język to coś tak bardzo ulotnego, nieuchwytnego i niewymiarowego, że każdemu się wydaje, że można się go nauczyć w pół roku a co najbardziej przerażające … że można go kogoś nauczyć samemu nie do końca go znając.  Jeżeli inżynier popełni błąd to konstrukcja się zawali. Jak lekarz popełni błąd to pacjent umrze …. A jak osoba ucząca nas języka popełni błąd to co się stanie? Praktycznie nic. To że człowiek ma wtedy ogromną szansę mówienia językiem z pod budki z piwem to przecież nie jest istotne skoro i tak tego nikt nie zauważy. W końcu wszyscy będą tak mówić.

Czy to w ogóle jest ważne? Pewnie nie. W końcu co za różnica jakim językiem mówi lekarz byle dobrze leczył. Język i jego poprawność zeszły na dalszy plan. A jaka szkoda! Kiedyś rozpoznawało się klasę, urodzenie, wykształcenie, pochodzenie i miejsce zamieszkania człowieka, tylko poprzez słuchanie tego jak on mówi. A teraz? … szkoda nawet gadać.

Dlatego ludzie przestali zwracać uwagę na to kto ich uczy i jak ich uczy. Najbardziej poszukiwani są „nejtiwi” ;-) i nie istotne, że w swoim kraju taki „nejtiw” jest mechanikiem samochodowym ze średnim wykształceniem. Jest „nejtiwem”.  Uczenie kogoś języka zostało zepchnięte do rangi zawodu nie wymagającego kwalifikacji. Ile to ja razy słyszałam, że ktoś uczy języka bo był w Stanach. A jak długo? O! długo! Pół roku. A jakie ma kwalifikacje? No przecież chodzi na lektorat! Ciekawe jaką ma z tego lektoratu ocenę?

Czy ktoś na to wszystko zwraca uwagę? Już nie! Bo w modzie jest przeciętność i wszystko co szybkie, gdzie można wykazać postęp. Szybciej, prędzej a to, że po łebkach ? … Who cares!!!
I stąd mój kryzys. No bo po co ja się uczyłam tyle lat? Po co uczyłam się metodyki, gramatyki historycznej, literatury, historii, kulturoznawstwa, psychologii, nie mówiąc o dziesiątkach szkoleń w kraju i za granicą … czy studiach podyplomowych ….. Umiem tyle samo co ten, który pół roku pracował na zmywaku w Anglii …. Znam język … a przeciętny człowiek i tak nie zauważy różnicy.


I jak tu nie popaść w kryzys ….

#uczeniejezyka    #jezykobcy   #nauczycielejezykaobcego

środa, 1 lipca 2015

Z cyklu: listy Be do eL - Ot ... polska rzeczywistość ...

Moja droga eL,

Jak pewnie wiesz od jakiegoś czasu coś niedobrego dzieje się z moim głosem a właściwie ostatnio  przypomina on taki dolny sznaps baryton, w porywach skrzeczący a czasami przerywany obezwładniającym kaszlem, który kończy się brakiem dopływu tlenu do mózgu, co z kolei skutkuje tym, że jest mi słabo, nie mówiąc o tysiącach szarych komórek, które giną w mękach pod wpływem niedoboru życiodajnego tlenu, o którym już wspomniałam. Cóż! W końcu jestem nauczycielem ! Prawda? Większość nauczycieli cierpi na takie bądź inne schorzenia górnych dróg oddechowych oraz strun głosowych. Ja cierpię na przewlekłe zapalenie krtani z odczynem alergicznym, mam coś tam ze strunami …  a co najgorsze …pogarsza mi się i każdy z moich studentów doskonale o tym wie, bo musi słuchać mojego, wyjątkowo nieprzyjemnego chrypienia.

Dziesiątki razy rozmawiałam z moimi kolegami i koleżankami po fachu i każdy zawsze mi powtarzał, że najwyższy czas pójść do lekarza i poprosić o skierowanie do sanatorium. 3 tygodnie zabiegów i głos ma szansę powrócić do jakiego takiego brzmienia, nie mówiąc o tym, że skończy się zapalenie, które może się przerodzić w coś zupełnie innego. I tu następowało straszenie mnie różnymi chorobami typu bezgłos, rak krtani etc. etc.  W chwili gdy okazało się, że ja już od trzech miesięcy nie mogę wyjść z choroby a nad głową zawisło widmo niemożliwości pracy ( a przecież nic innego nie umiem robić) … zebrałam się w sobie i postanowiłam pójść do lekarza. 

I tu się okazało, że wcale nie jest to takie proste. Już pomijam, że po uzyskaniu od lekarza skierowania, składa się je w NFZ-cie a następnie czeka na przydział prawdopodobnie ze 2 lata. Ale przynajmniej za te dwa lata można pojechać na 3 tygodnie intensywnych zabiegów, do których każdy kto ma jakieś schorzenia i płaci na NFZ ma prawo.

No właśnie ! Ma prawo! I co z tego? Poszłam do mojej pani laryngolog, do której chodzę od lat i która chyba wie ile razy choruję i jak. Poprosiłam o wypisanie skierowania, na co dowiedziałam się, że to jest obowiązek lekarza pierwszego kontaktu a ona na takie rzeczy nie ma czasu. Poszłam więc do lekarza pierwszego kontaktu i co? … niech to wypisze laryngolog. Poinformowałam go, że laryngolog właśnie mi odmówił a on na to, że jego to nie interesuje, bo to nie jego działka. Wtedy odpuściłam, chociaż wydało mi się dziwnym, żeby odsyłać od Annasza do Kajfasza osobę która de facto jest pacjentem i wcale nie musi się na procedurach znać.

Ponieważ zaczęły się wakacje, postanowiłam, że teraz mogę za tym pochodzić, więc znowu poszłam do lekarza pierwszego kontaktu i pytam, co mam zrobić aby dostać skierowanie do sanatorium. Popytałam tu i ówdzie i każdy mi mówił, że to robi lekarz pierwszego kontaktu. Zadzwoniłam do NFZ i tam mi to potwierdzili. A ja cóż się dowiedziałam od mojego lekarza? Znowu! Że lekarz pierwszego kontaktu nie jest od tego, że mi nie wystawi skierowania bo nie będzie brał odpowiedzialności, bo nie on mnie na to schorzenie leczy. I co ja mam teraz zrobić? Napisałam do NFZ z pytaniem kto właściwie takie skierowania wystawia i zobaczymy co mi odpiszą. O ile mi odpiszą. A tak właściwie, to sobie pomyślałam, że skoro lekarz pierwszego kontaktu nie wystawia skierowań na schorzenia, które nie leczy … to po co on właściwie jest? Bo przecież on nic tak naprawdę nie leczy oprócz kataru. Nie jest kardiologiem, ortopedą, laryngologiem czy dermatologiem …. To na jakiej podstawie tacy lekarze wypisują recepty na np. lekarstwa na serce?


Postanowiłam się nie denerwować.  Za parę dni będę już miała wakacje to głos mi odpocznie, w domu zrobię sobie inhalacje i codziennie będę popijać gotowane siemię lniane oraz koszmarnie niedobre ziółka. Mamy 21 wiek, medycynę postawioną na najwyższym poziomie a ja będę się leczyć jak za króla Ćwieczka. Dlaczego ? Bo lekarz ma za mnie określoną stawkę. Jak mnie przyjmuje w przychodni to trwa to 5, no! Góra 10 minut. Jak będzie musiał wypisać skierowanie to zajmie mu to godzinę albo i więcej.  Zwyczajna matematyka i zwyczajne finanse … a ja nie dam łapówki bo zwyczajnie takie mam zasady … zrobię piekło na pół Krakowa ale w łapę nie dam. Nie po to tak ogromna część mojej pensji co miesiąc jest mi zabierana, żeby mnie jeden z drugim odsyłał bo żadnemu się nie chce porządnie pracować.

#lekarzpierwszegokontaktu  #nfz  #leczeniewsanatorium

czwartek, 25 czerwca 2015

Z cyklu : listy eL do Be - Witaj Brytanio!

MOJA DROGA Be

- Witamy w Wielkiej Brytani! Jakie są Pani pierwsze wrażenia?
szszsz....szzcszszszszszsz.....szszs.....
- Halo halo?!
szszszsssszzszszszszs
Tak śmiało mógłby wyglądać początek wspaniałego wywiadu, którego udzieliłabym dla BBC One, Two, Three czy choćby lokalnego radia; gdyby oczywiście ktokolwiek z nich chciał ze mną takowy przeprowadzić. Nikt nie chciał, a już po krótkiej chwili zorientowałam się dlaczego. Otóż "coś" wyło, buczało, i skutecznie zagłuszało próbę każdej wypowiedzi. Krótki rzut oka na terminal, i kilka przypuszczeń. Co tak strasznie huczy...?
Pomysł numer 1 - Budynek sie przewraca!
No jednak nie. Owszem - otacza mnie wysokodecybelowy huk, ale poza małymi zadrapaniami na ścianach nic nie wskazuje na mającą nastąpić za chwile katastrofę. Nie ma tez superbohaterów, którzy mogliby ocalić świat, wiec chyba to nie to.
Pomysł numer 2 - Podróżni, którzy właśnie opuścili samolot na trasie Sofia-Londyn.
Głośno i wyraźnie chciałam powiedzieć przy tej okazji ze Polacy, Czesi, kilku Anglików razem coś kolo 150 osób - czyli wszyscy, którzy przybyli tutaj za pomocą tej samej kolorowej puszki ze skrzydłami stali grzecznie w kolejce do okienek, (w których to panie i panowie z jakiejś tajemniczej jednostki wojskowej sprawdzali czy aby na pewno nie jesteśmy terrorystami) nie wybijając się z decybelami ponad powszechnie akceptowalna miarę. Kolejka poruszała się wedle ustalonych na lotnisku zasad, i generalnie nie działo sie nic niezwykłego; ot, raz na jakiś czas rozlegało sie brzęczenie maszyny sugerującej, że kiełbasa przypomina jednak trochę bombę - i tyle.
W czasie, kiedy właściciel krakowskiej podsuszanej udowadniał służbom celnym, że nie był ostatnio zatrudniony na etacie w ISIS, wylądował samolot z Sofii....
szszszszSZSZSZSZSZSZSZSZSZS!!!!!!!!!
...To, co nastąpiło 10 minut później można porównać TYLKO do tornada, które postanowiło skrócić sobie drogę i przejechać przez terminal. Albo wycieczki gimnazjalistów w Mc Donaldzie, hoc Ci drudzy [raczej] poszanują kolejkę. Ponad stuosobowa bułgarsko-rumuńska grupa wesołych przybyszów, w ramach kulturalnego przejścia z samolotu do stanowisk paszportowych staranowała wszystkie bramki, odpięła taśmy wyznaczające ruch i kierunek kolejki (przecież nie Beda chodzić dookoła! Kto to wymyślił?!) i zatrzymała się dopiero, gdy żad umundurowanych postaci zastąpił im drogę.
Czy takie zachowanie nie podpada przypadkiem pod definicje "terroryzmu”?:)
Ale to jednak nie oni...Bo "coś" ciągle przeokropnie huczy!
Pomyśl numer 3 - Czyżby to był....
Przy drzwiach wyjściowych wszystko stało sie jasne...To deszcz. A właściwie ulewa. A właściwie setki wiader lejących sie z nieba w oszałamiającym tempie, przy akompaniamencie potwornie silnego wiatru, który coraz to bardziej pochylał ku ziemi lotniskowy napis...
....Welcome to England.... ;)


c.d.n.... 

niedziela, 31 maja 2015

Kierowcy, światła i tramwaj

Wczoraj siedziałam na przystanku tramwajowym na jednej z ruchliwych ulic Krakowa, gdzie jest tak wąsko, że samochody muszą stać na torach przed światłami a tramwaj, zamiast aby mógł podjechać na przystanek, musi stać w długiej kolejce wraz z innymi pojazdami.
Tak więc w oddali widziałam mój upragniony tramwaj po lewej  a przed nim sznurek samochodów. Siedziałam i patrzyłam. Światła zmieniły się na zielone ….. i przejechały dwa samochody! Po jakimś czasie znowu światła zmieniły się na zielone i znowu przejechały …. dwa samochody!
Już myślałam, że mój tramwaj nigdy nie nadjedzie a ja spóźnię się na spotkanie ( co z resztą nastąpiło) ale z braku innych rzeczy do roboty, zaczęłam się przyglądać kierowcom. I wtedy doszło do mnie dlaczego tak jest, że na zielonych światłach przejeżdżają tylko dwa auta.

W każdym z pojazdów siedziała jedna osoba, która robiła wszystko tylko nie skupiała się na tym co się wokół dzieje. Młody człowiek bardzo gestykulował rozmawiając z kimś przez telefon (sic!), jakaś pani usilnie starała się znaleźć coś co pewnie spadło na podłogę przed fotelem pasażera, ktoś czytał gazetę, ktoś szukał czegoś na tablecie a ktoś tępo patrzył się przed siebie.

Wiem, że stali na czerwonych światłach i że wtedy de facto można te wszystkie rzeczy robić ( chyba?) ale nie zwracając kompletnie uwagi na to co się dzieje stali w tym samym miejscu pomimo tego, że samochód przed nimi już dawno ruszył. Robiła się wtedy przerwa tak duża, że zmieściłaby amerykańską ciężarówkę z przyczepą włącznie! Wtedy następowało na ogół przebudzenie, samochód ruszał z impetem by zatrzymać się  ….. przed czerwonym światłem.

Tramwaj przyjechał z 8 minutowym opóźnieniem  ….


W większości przypadków sami kierowcy robią sobie ten tłok, na który tak bardzo narzekają!

czwartek, 28 maja 2015

Irytujące rozmowy telefoniczne, część 2

Dalszy ciąg irytujących rozmów telefonicznych. Zdarzyło się to wczoraj.
Dzwoni telefon, odbieram
- Tutaj Maria ….. Kupś ….. , Dzwonię z P …. ( wszystko to powiedziane tak szybko, że za nic w świecie normalna osoba nie zgadnie gdzie jest imię a gdzie nazwisko, gdzie kropka a gdzie przecinek – istny bełkot )
- Słucham? – pytam
Następuje powtórka z rozrywki tylko jeszcze szybciej.
- Przykro mi ale nie rozumiem co pani mówi. Proszę mówić wolniej.
Znowu to samo tylko jeszcze szybciej ale już z irytacją.
Nie ukrywam, że zaczynam się dobrze bawić. Robię to specjalnie, przyznaję się bez bicia. Dlaczego? Bo nie raz byłam świadkiem jak mój 80-cio letni tato, który z racji wieku niedosłyszy, za nic w świecie nie mógł takiej panienki zrozumieć, a ona stawała się coraz bardziej nieprzyjemna i opryskliwa, jakby problem ze słuchem kompletnie nie mieścił się w jej korporacyjnym móżdżku. Tylko, że mój tato, jak większość starszych osób, czuje się wtedy winny, że nie rozumie co się do niego mówi. A mnie szlag trafia, że jakaś siksa, która najpierw powinna się nauczyć dykcji, deprymuje człowieka, do którego powinna mieć szacunek. Tym bardziej, że za każdym razem tato wyjaśnia, że jest osobą starszą i grzecznie prosi o powtórzenie.
Jego to deprymuje ale mnie nie i z lubością czekam aż panienka wreszcie wyraźnie powie skąd dzwoni. Jeżeli zaczyna być nieprzyjemna to spokojnie jej wyjaśniam, że jak będzie niemiła to odkładam słuchawkę a że na ogół te rozmowy są nagrywane, więc na ogół to działa ( chociaż nie zawsze)
Wiem, jestem okropna ale szczerze tych ludzi Nielubię. Wiem, że w ten sposób zarabiają na Zycie. Wiem, że mają do wykonania X telefonów na godzine i sa z tego rozliczani, że korporacje ze swoimi wskaźnikami efektywności wiszą nad nimi jak bat nad grzeszna duszą. Wszystko to wiem. Ale to nie powód aby się zgadzać na bycie zredukowanym do jeszcze jednego wykonanego telefonu i nie powód aby akceptować natarczywość i bezczelność. Tym bardziej, że to one dzwonią do mnie a nie ja do nich.
- Mam dla pani bardzo ważną wiadomość ale aby ją przekazać muszę panią zweryfikować. Proszę mi podać pani imię, nazwisko i datę urodzenia.
- A dlaczego ja mam pani to podawać? – pytam
- Abym wiedziała, że dodzwoniłam się do odpowiedniej osoby.
- Przecież to pani do mnie dzwoni więc powinna pani wiedzieć do kogo. Ja pani nie znam i na pewno nie podam pani moich danych osobowych.
- Mnie weryfikuje numer z którego dzwonię.
- A mnie weryfikuje numer na który pani dzwoni. A poza tym ja pani numeru nie znam, więc skąd wiem kim pani jest.
- Ja pani powiedziałam skąd dzwonię więc to powinno wystarczyć.
- A ja pani mówię, że dodzwoniła się pani na księżyc. Uwierzy pani?
- jak pani mi nie poda danych to pani nie przekażę wiadomości.
- No to pani nie przekaże
- To ja wpisuję, że pani nie chce współpracować.
- To proszę tak napisać.
W ciągu jednego dnia, wczoraj, takich telefonów zdarzyło mi się odebrać kilka. Pewnie z tej samej firmy, której nota bene kompletnie nie znam.

Dlatego postanowiłam – nie odbieram telefonów z nieznanych numerów …. J

wtorek, 26 maja 2015

Moje powyborcze przemyślenia

Mamy nowego Prezydenta, wybory przeszły jak burza a wynik rozwalił istniejącą rzeczywistość, na którą wielu nie było gotowych, jeszcze więcej było zaskoczonych, część wściekłych i część szczęśliwych. Ale nie o tym chciałam pisać, że jedna partia została zaskoczona przez ekspansywność drugiej ale o nas … o ludziach, o wyborcach.

Przyglądając się kampanii wyborczej obu głównych kandydatów, doszłam do wniosku, że my jako wyborcy jesteśmy jako te barany, które idą bezmyślnie przed siebie i praktycznie rzecz biorąc, nie istotne jest  co kryje się ważnego za słowami i obietnicami kandydatów– ważne by kampanie były ładne, energiczne, w odpowiedniej kolorystyce  i przy pompatycznej, podniosłej muzyce. A czy to ważne jaki jest program? I tak nikt się nad nim nie zastanawiał, bo gdyby się zastanowił, to by przemyślał.

We wszystkich stacjach telewizyjnych słuchałam ekspertów, ale nie tych od ekonomii czy spraw zagranicznych bo oni rzadko się pokazywali, …. a tych od tzw PR. Obawiam się, że kampanie wyborcze to konkurs pomiędzy tzw "Spin doktorami" a nie faktycznymi kandydatami. Ci ostatni nie mają tak prawdę mówiąc nic do powiedzenia. Są wytresowani, ustawieni , pouczeni … i nie są tak naprawdę ludźmi a jedynie aktorami …. Jeżeli stają się normalni to przegrywają.

Nasłuchałam się więc jak to jakiś tam kandydat na Prezydenta USA przegrał bo mówił do mikrofonu za blisko i słychać było oddech; jak ktoś tam popatrzył nie w tą stronę co trzeba i przegrał, czy jak ktoś używał frazy „jak będę prezydentem” i w ten sposób wygrał bo zapadło to wyborcom w podświadomość … etc etc.  Słuchałam jak kandydaci powinni siadać i w którą stronę mają kierować czubki butów, jak mają się witać i jak ściskać rękę adwersarza. Tak więc ważne jest jak ktoś wygląda, jak się uśmiecha, czy ma odpowiedni krawat i czy trzyma ręce w kieszeni lub czy patrzy ludziom w oczy czy nie. Ważne by o 7 rano serwować idącym do pracy kawę bo to pokazuje jak blisko kandydat jest zwykłego człowieka, chociaż tak prawdę mówiąc nie pokazuje to kompletnie nic i zupełnie o niczym nie świadczy. Zwyczajne zagrywki PR-owskie i  robinie ludziom wody z mózgu. Ważne co widzimy, co się nam pokaże a nie ważne co naprawdę za tym stoi. Nikt nie zastanowił się, że Prezydent elekt naobiecywał rzeczy, z których nigdy się nie wywiąże bo po pierwsze do tego potrzebuje parlamentu ( no chyba, że to są przedbiegi przed wyborami jesiennymi) a po drugie skąd on na to weźmie pieniądze. Z pustego i Salomon nie naleje a nasz Prezydent elekt już na pewno nie da rady. Więc aby jednym dać innym będzie musiał wziąć. Po co obiecywać gruszki na wierzbie. Po co np. obniżać wiek emerytalny aby  ludzie mogli wcześniej przejść na emeryturę ale za to na głodowych stawkach? I tak będą musieli dorabiać bo nie starczy im nawet na czynsz. I kto będzie płacił za ich emerytury? Oczywiście  młodzi ludzie, którym znajdzie się pracę odstawiając tych starszych na boczny tor. Nie tędy droga! Wszystkie obietnice nowego Prezydenta będą nas kosztowały krocie. I kto za to zapłaci? Ekonomia nie lubi próżni. Jak nie będzie skąd wziąć to weźmie się od nas – podatników. Tylko, że nikt tego tak naprawdę nie słuchał, nikt się nad tym nie zastanawiał. Tak łatwo szafuje się obietnicami a ci, którzy i tak już wlepieni są w kandydata jak w święty obrazek bo on przecież taki przystojny i do tego katolik, lecą na te obietnice jak muchy do lepu, jak barany na rzeź – kompletnie się nad niczym nie zastanawiając. Ciekawe czy ci wszyscy, którzy głosowali na Prezydenta elekta naprawdę myślą, że zaraz będzie im lepiej? Zejdźcie ludzie na ziemię – niczego nigdy w życiu nie dostaje się za darmo, zawsze ktoś gdzieś za to będzie musiał zapłacić – nie teraz to w następnym pokoleniu. Jeżeli opodatkuje się supermarkety to zdrożeją w nich produkty; jeżeli przefinansuje się pożyczki we frankach to ktoś będzie musiał za to zapłacić, nie mówiąc o tym,  że zaraz zaczną dopominać się ludzie, którzy mają pożyczki w innych walutach ( dlaczego mają być traktowani gorzej?), nie mówiąc o tych, którzy mieli pożyczki w PLZ a więc ich oprocentowanie przez lata było o wiele większe niż tych co mieli pożyczki we frankach ( a więc stracili ).

Nie mówię tu oczywiście, że druga strona była wspaniała. Każdy kto mnie zna wie na kogo głosowałam, i nie uważam, że PO, które teraz kretyńsko wycofuje się z odpowiedzialności za kampanię ( tak jakby nic nie mieli z tym wspólnego – śmieszne! ) zrobiło dobrą robotę. Wręcz przeciwnie …. ale przynajmniej urzędujący Prezydent nie obiecywał gruszek na wierzbie, nie mamił publiki ustawami, których nigdy w życiu nie będzie się dało wprowadzić w życie – a jedynym minusem całej kampanii było to, że kandydat nie był wystarczająco …. przebojowy. No dobrze! Faktycznie nie jest typem energicznego i przebojowego młodego wilka. Faktycznie nie mówi porywając narody ! Ale czy to naprawdę jest istotne ? Nie liczy się, że jest mądry, że godnie nas reprezentuje …. To co się liczy? To jak wygląda, to jak mówi, to czy jest energiczny, to czy jest przebojowy etc etc ?…. A tak prawdę mówiąc co mają te wszystkie rzeczy do bycia Prezydentem? Nie wiem! Dla mnie Prezydent RP to osoba, która ma nas reprezentować – od ustanawiania prawa jest Parlament.

Vox populi, vox Dei …. Cóż! Mamy tego kogo mamy, ale tak naprawdę chodzi mi o to, aby może trochę odejść od patrzenia na każdą sprawę z punktu widzenia PR-u. Prezydent to nie proszek do prania ani lekarstwo na odchudzanie. Nie podoba mi się, że kampanie wyborcze opakowuje się w reklamy, debaty, spotkania, które tak naprawdę są jedynie teatrem granym na potrzeby gawiedzi. Kampanie wyborcze to takie "Rzymskie Igrzyska". „Chleba i igrzysk” – krzyczała gawiedź! No to się im to daje. Paromiesięczny show, w którym jeden musi „zginąć” a zamiast chleba – obietnice! Moim zdaniem Prezydentura to coś więcej niż produkt, który należy sprzedać. Warto by każdy wyborca zastanowił się tak naprawdę, dlaczego glosował za tym za kim głosował. Czy potrafi wymienić choć trzy merytoryczne argumenty dlaczego dokonał takiego a nie innego wyboru – i nie mówię tu o wyglądzie kandydata, jego wykreowanemu „image” ani o obietnicach bo to są tylko obietnice ( już słyszymy, że BĘDZIE STARAŁ się je spełnić ! ) . Dlaczego tak naprawdę głosowaliśmy za tymi za którymi glosowaliśmy? Jestem pewna, że większość nie będzie potrafiła powiedzieć dlaczego. A tym co argumentują „Bo jestem przeciwko” przypominam, że lepsze jest wrogiem dobrego. Będąc przeciwko jednym, na złość daje się głos na tego, który z naszym światopoglądem nie ma nic wspólnego ( vide wyborcy Kukiza – dlaczego oni zagłosowali tak a nie inaczej, nadal wprawia mnie w osłupienie)

I jeszcze jedna rzecz! Bo tak nadal oglądam komentarze i jakoś nikt nie mówi o jednej podstawowej rzeczy. Połowa Polaków miała gdzieś i nie poszła na wybory! Połowa!!! Trochę ponad 8 milionów głosowało na Prezydenta elekta …. Ale …. Trochę ponad 8 milionów głosowało przeciwko niemu. Różnica naprawdę nie była duża. To nie jest tak, że większość Polaków zagłosowało na Prezydenta elekta! Na niego głosowało mniej niż ¼ populacji i niewiele więcej niż na urzędującego Prezydenta. Więc nie jest on Prezydentem wszystkich Polaków i nie jest ponad podziałami .


Dziś usłyszałam, że Prezydent elekt w pierwszym geście poszedł złożyć kwiaty na grobie Lecha Kaczyńskiego, wiedząc chyba, że więcej niż połowa krakowian nie była z tego pochówku zadowolona . Zaś Mama Prezydenta elekta w pierwszych swych słowach zapewniła o tym, że został wybrany dzięki Opatrzności. …. Zaczyna się!

poniedziałek, 25 maja 2015

Irytujące rozmowy telefoniczne, część 1

Czy zdarzyło się wam, że zadzwonił telefon i wyświetlił się numer, którego kompletnie nie znacie lub wyświetlił się wam napis „Nieznany”?  Na sto procent TAK. Wiele osób ciągle mi powtarza, że takich numerów się nie odbiera, ale niestety mam paru znajomych, którzy z sobie tylko znanych powodów mają zastrzeżone numery i nawet, jeżeli mam ich numery wpisane do komórki, to i tak nie wiem, który z nich dzwoni, bo na moim telefonie pojawia się słowo „Nieznany”. Co do numerów, które się wyświetlają, ale kompletnie są mi nieznane, to może przecież być to ktoś z pracy i to z bardzo ważną sprawą. Tak więc, chcąc czy nie chcąc, jak dotąd  wszystkie je odbierałam i w 90 przypadkach na 100 szlag mnie trafia.

Przypadek nr 1

Dzwoni telefon, więc go odbieram.
- Tutaj Marianna Kupścińska. Czy zgodzi się Pani ze mną, że zdrowie jest najważniejsze na świecie?
A ja właśnie siedzę w tramwaju, w ciszy mojego domu poprawiam kolokwia lub zagłębiam się w zawiłości czytanego kryminału. Kto im wymyśla te teksty!
-  Nie, nie uważam – to moja standardowa odpowiedź.
Tutaj następuje cisza, bo pani Marianna musi znaleźć w instrukcji obsługi rozdział pt „Idiota, który odpowiedział nie” lub „Trudny przypadek”. Ale nie daj Boże odpowiedzieć, że się zgadzamy, bo wtedy następuje tyrada o tym jak to tylko ich produkt posiada wszelkie właściwości do tego byśmy żyli długo i nie umarli w mękach. Jednak po mojej negatywnej odpowiedzi, pani Marianna próbuje dalej.
- Naprawdę zdrowie pani rodziny i dzieci nie jest dla pani istotne?
I na to na ogół czekam
- Nie mam dzieci, nie mam rodziny a każdy musi kiedyś umrzeć.
-, Ale proszę mi poświęcić 3 minuty.
- Nie mam 3 minut, jestem zajęta.
-, Ale ……
Parę razy próbowałam powiedzieć takiej pani Mariannie, że mnie to nie interesuje i uzmysłowić jej, że zaraz odkładam słuchawkę, ale za każdym razem słyszałam, „Ale …. Coś tam, coś tam ….”

Nie wiem czy ci ludzie są trenowani do tego, aby wszystko po nich spływało czy zatrudniane są osoby, w których charakterze leży to, że nic ich nie rusza, ale bardzo im współczuję. Stają się cyborgami, na których można wylać wiadro pomyj a oni się otrzepią i zadadzą następne kretyńskie pytanie. Najgorsze jest to, że wzbudzają w człowieku niepohamowaną chęć bycia opryskliwym ( a tego przecież nikt nie chce), bo zamiast zakończyć rozmowę, robią wszystko, aby nadal trzymać nas na łączach. A po paru minutach takiej bezsensownej konwersacji, kiedy zdenerwowani kończymy wreszcie rozmowę, to my mamy wyrzuty sumienia, że byliśmy niegrzeczni. 

sobota, 2 maja 2015

Magiczne moce

Spotkaliście się z sytuacją że cena nie zależy od jakości wyrobu, a od okazji na jaką kupujemy daną rzecz?
Np. buty – damskie zwykłe białe powiedzmy 100zł, ale TE SAME buty, tyle że z podpisem „ślubne” nagle dostają cudownych właściwości odstraszających złe moce, a że wraz ze wzrostem czarodziejskich cech wzrasta również ich cena (tak powiedzmy o 100 procent), to biedna potencjalna panna młoda, mniej lub bardziej świadomie wyrzuca dodatkowe pieniądze z portfela.
Albo żakiet – granatowy, prosty i w miarę elegancki, cena nieistotna; ważne że obok niego siedzi żakiet „maturalny” (inna wersja – egzaminacyjny) i - niczym przy wspomnianych już wcześniej butach – mamy do czynienia z wybitną sztuką magiczną, bo jak inaczej wytłumaczyć klientowi stuprocentowy wzrost ceny? No tylko za pomocą czarów – a nuż ktoś uwierzy że po założeniu tego właśnie żakietu dostanie takiego wzmocnienia posiadanej wiedzy, że egzamin sam się napisze! A co!
Może jednak czymś się różnią – sprawdźmy! Składniki? Nie, nic z tych rzeczy, sprawdziłam, praktycznie ta sama metka. A to może projektant wielce sławny zamiast jakiś osiedlowy? – też nie, projektant made in China, i na żadnym swoim wyrobie nie podpisał się pełniejszym imieniem.
No cóż, wydawać by się mogło że marketing rządzi się swoimi prawami, i jeśli ktoś ma ochotę zapłacić więcej – to jego wybór i nic nam do tego. Gorzej, gdy celowo jesteśmy wprowadzani w błąd i mamieni wizją „cudowności” produktu, który poza inną nazwa niczym nie różni się od tańszych współbraci ze sklepowej półki.
A dlaczego o tym piszę – otóż ostatnio całkowicie rozbroiła mnie sprzedawana w markecie budowlanym siatka (grubsza, na ok. 1,5 metra wysokości – powiedzmy że do ogrodzenia), w dwóch wyraźnie różniących się od siebie cenach. Na moje pytanie dlaczego tak jest, ekspedient z rozbrajającą szczerością stwierdził, że nie ma pojęcia ale faktem jest że taki sam produkt, tyle że pod nazwą „siatka ochronna” sprzedaje się dużo lepiej niż pod samym „siatka”..

Ot, sztuka marketingu