Translate

środa, 8 lipca 2015

Z cyklu: listy Be do eL - język ...obojętnie jaki

Moja droga eL,

Kończy się rok akademicki, a właściwie już się skończył. To przypomniało mi o paru ostatnich miesiącach gdy …co tu dużo ukrywać … przechodziłam lekki kryzys egzystencjonalny … To pewnie sprawa wieku i choć nie kupiłam sobie co prawda czerwonego sportowego auta ani nie przeszłam odmładzających operacji plastycznych to dużo …może za dużo … niestety myślałam.

Myślenie nie zawsze, jak się okazuje, jest rzeczą pozytywną ….czasami prowadzi do rozterek a te z kolei do lekkich form depresyjnych …. Ale nie martw się! Ze mną jest wszystko w porządku. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Moje myślenie zaprowadziło mnie jednak na lekkie manowce i w pewnym momencie doszłam do wniosku, że tak właściwie to ja nic nie umiem a zawód, który wykonuję do niczego i nikomu tak naprawdę nie jest potrzebny. No bo , jakby tak popatrzeć  na to co robię … to co ja tak właściwie umiem? Inżynier buduje coś tam; lekarz leczy czasami nawet ratując życie; prawnik pomaga przejść przez meandry i zawiłości prawa a archeolog znajduje pozostałości dawnych cywilizacji tłumacząc tym samym naszą tutaj obecność. Każdy z tych zawodów wymaga wiedzy, wykształcenia i doświadczenia a przeciętny Kowalski, który 5 miesięcy pracował na zmywaku w Anglii, jeżeli to jego jedyne doświadczenie to żadnego z tych zawodów wykonywać nie może.

A mój zawód? Cóż! Ja znam tylko język. Tak samo jak co drugi przeciętnie wykształcony człowiek oraz przynajmniej 1/3 globu. Co z tego, że znam go lepiej? Co z tego, że czuję różnicę pomiędzy czasami czy słowami? Co z tego, że odróżniam jego barwy i odcienie a sarkazm w nim wyrażony nie ma przede mną żadnych tajemnic.  Dla przeciętnego człowieka to i tak jest absolutnie obojętne, bo skoro w swoim własnym języku czasami lub często robi błędy, to co za różnica czy robi je w obcym czy też nie.

Bo język to coś tak bardzo ulotnego, nieuchwytnego i niewymiarowego, że każdemu się wydaje, że można się go nauczyć w pół roku a co najbardziej przerażające … że można go kogoś nauczyć samemu nie do końca go znając.  Jeżeli inżynier popełni błąd to konstrukcja się zawali. Jak lekarz popełni błąd to pacjent umrze …. A jak osoba ucząca nas języka popełni błąd to co się stanie? Praktycznie nic. To że człowiek ma wtedy ogromną szansę mówienia językiem z pod budki z piwem to przecież nie jest istotne skoro i tak tego nikt nie zauważy. W końcu wszyscy będą tak mówić.

Czy to w ogóle jest ważne? Pewnie nie. W końcu co za różnica jakim językiem mówi lekarz byle dobrze leczył. Język i jego poprawność zeszły na dalszy plan. A jaka szkoda! Kiedyś rozpoznawało się klasę, urodzenie, wykształcenie, pochodzenie i miejsce zamieszkania człowieka, tylko poprzez słuchanie tego jak on mówi. A teraz? … szkoda nawet gadać.

Dlatego ludzie przestali zwracać uwagę na to kto ich uczy i jak ich uczy. Najbardziej poszukiwani są „nejtiwi” ;-) i nie istotne, że w swoim kraju taki „nejtiw” jest mechanikiem samochodowym ze średnim wykształceniem. Jest „nejtiwem”.  Uczenie kogoś języka zostało zepchnięte do rangi zawodu nie wymagającego kwalifikacji. Ile to ja razy słyszałam, że ktoś uczy języka bo był w Stanach. A jak długo? O! długo! Pół roku. A jakie ma kwalifikacje? No przecież chodzi na lektorat! Ciekawe jaką ma z tego lektoratu ocenę?

Czy ktoś na to wszystko zwraca uwagę? Już nie! Bo w modzie jest przeciętność i wszystko co szybkie, gdzie można wykazać postęp. Szybciej, prędzej a to, że po łebkach ? … Who cares!!!
I stąd mój kryzys. No bo po co ja się uczyłam tyle lat? Po co uczyłam się metodyki, gramatyki historycznej, literatury, historii, kulturoznawstwa, psychologii, nie mówiąc o dziesiątkach szkoleń w kraju i za granicą … czy studiach podyplomowych ….. Umiem tyle samo co ten, który pół roku pracował na zmywaku w Anglii …. Znam język … a przeciętny człowiek i tak nie zauważy różnicy.


I jak tu nie popaść w kryzys ….

#uczeniejezyka    #jezykobcy   #nauczycielejezykaobcego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz