Translate

wtorek, 30 grudnia 2014

Sylwestrowo - Noworocznie



Kochani,
wielu nowych pomysłów,
nowych marzeń do spełnienia,
poznania nowych ciekawych ludzi,
nowych inspiracji,
wszystkim, którzy potrzebują - nowego samochodu/roweru/...;)
nowego spojrzenia na stare sprawy - oby przyniosło rozwiązanie
nowych wyzwań - bo dzięki nim życie jest ciekawsze
nowych dobrych książek na wieczory przy herbacie
aby nowo zakupione buty były wygodne od zaraz,
a nowe wspomnienia były tylko dobre...
tego wszystkiego życzę Wam i sobie
na NOWY 2015 ROK.





sobota, 27 grudnia 2014

Czas Odwiecznej Walki


Mniej więcej dwa razy do roku jak Polska długa i szeroka – a może nawet jak świat długi i szeroki – rozpoczynają się wielkie zmagania. Napięcie zaczyna rosnąć zwykle gdzieś w połowie grudnia, (lub na przełomie marca/kwietnia); bowiem właśnie wtedy dwie potężne armie uzbrojone w ciężkiego kalibru oręż bitewny stają naprzeciw siebie; inaugurując tym samym Czas Odwiecznej Walki. Przez pokolenia doszło już do setek, ba, tysięcy starć, jednakże żadne z nich nie przechyliło ostatecznej szali zwycięstwa na którąkolwiek ze stron. Nie da się ukryć, że w tym roku konflikt ten ma wyjątkowy charakter; stał się on elementem politycznych rozgrywek, a raczej obrony tego co nasze i najlepsze. Niektórzy przywódcy polityczni próbowali siłą pozbawić część światowej społeczności możliwości wyboru…nadaremno. A cóż począć, gdy sytuacja ta dotyczy naszego własnego domu? Ahh, ileż kobiet i mężczyzn poświęciło długie godziny, byle tylko zapobiec domowej potyczce, byle tylko wszyscy dostali to co chcieli . 
Rozjemcy chcą łączyć dwa żywioły[1] – z różnym skutkiem, Ci bardziej wrażliwi opowiadają się za remisem, ale mimo wszystko..Czas Odwiecznej Walki  - prędzej czy później – zawsze nadejdzie. A spór ten trwać będzie, póki nie opadnie ostatni kurz i pył koloru śnieżnej bieli, póki nie zostaną odłożone na półkę ostatnie noże, ostatnie mielące maszyny, póki nie wygaśnie żar w ostatnim z pieców….
…a Ty?....
………….
Po której stoisz stronie…?
…………..
…No właśnie moi Drodzy, jak tam u Was…Sernik[2] czy Szarlotka na Święta?J


[1] O tak, sama widziałam takie propozycje!
[2] Ja – sernik (o długość rodzynki przed szarlotką). Lela – szarlotka (o długość jabłkowego ogonka przed sernikiem).

wtorek, 23 grudnia 2014

WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!!!

Moi drodzy,
na te Święta życzę Wam wszystkim, i sobie
- mniej telefonów od wszelkiej maści sprzedawców, a więcej czasu na spotkania z tymi, z którymi chcemy porozmawiać
- przy wigilijnym stole wszystkiego smacznego, a na talerzu "tej" porcji ryby, która jest bez ości,
- trafionych prezentów pod choinka
- tramwajów przyjeżdżających dokładnie w momencie, gdy przychodzimy na przystanek,
- odnalezienia w portfelu "zapomnianej" 50złotowki zawsze wtedy, gdy jest nam najbardziej potrzebna
- żeby do świeżo pomalowanych paznokci nic sie nie przyczepiało
-, aby w tym roku Kevin nie był domu sam na święta
- żeby 27.12 dopięła sie na nas każda sukienka i marynarka
- spotykania na swojej drodze tylko życzliwych ludzi
- i abyśmy przemawiali do siebie ludzkim głosem, nie tylko od święta ;)


czwartek, 18 grudnia 2014

Zasłyszane w pociągu




Link to tekstu na stronie konkursu
http://blogroku.pl/2014/kategorie/zasl-yszane-w-pocia-gu,asu,tekst.html




(AUTENTYK) :-D


- Muszę ci powiedzieć co mi się przydarzyło – zakomunikowała siedzącej obok koleżance Bardzo Mile Wyglądająca Pani, słusznego wzrostu i jeszcze bardziej słusznej tuszy – bo to tylko k… mnie mogło się przydarzyć.

Pani przestała po tym jednym słowie brzmieć jak Bardzo Mile Wyglądająca Pani … pozostała Słusznej Tuszy Panią, w skrócie STP. Nadstawiłam ucha, uporczywie gapiąc się w otwartą na moich kolanach książkę, żeby nie było widać, że podsłuchuję. No ale przecież muszę się dowiedzieć co też takiego tej STP mogło się przydarzyć.

Koleżanka STP zamieniła się w jeden wielki słuch, natomiast STP rozpoczęła swoja opowieść. Wyglądała na typ osoby, która gdy zaczyna nawijać, można z powodzeniem mieć ból gardła, zapalenie krtani oraz krup … ona i tak tego nie zauważy a na koniec dojdzie do wniosku, że konwersacja była wyjątkowo burzliwie-elokwentną.

- Pojechałam kochana do stolicy – rozpoczęła – No wiesz, targi, klienci i te sprawy … to trzeba jako tako wyglądać, żeby k … nie odstraszać na starcie. Nie? No, a w naszym wieku to nie kwestia, moja droga lat a czasu jaki poświęcasz swojej fizjonomii– podniosłam wzrok. Mam nadzieję, że STP jednak w moim wieku nie była. Chociaż kto wie. Spuściłam ponownie wzrok na książkę i słucham dalej.
- Przyjechałam dzień wcześniej. No bo miałam zarezerwowany hotel. Nie? No więc myślę sobie. Wreszcie k… zostawiłam starego w domu, to odpocznę, wyśpię się, rano się odgruzuję, wytapetuję i padnijcie narody jak wkroczę na te targi.

Jakoś próbowałam sobie wyobrazić padające narody na widok tej STP .  Muszę jednak przyznać, że postawą wzbudzała zachwyt. Nie mówiąc o zadbaniu. Nie wiem czemu ale w tym pociągu poczułam się jak dziewczynka z zapałkami …mizerna, zaniedbana, chuda i jakaś taka przeciętna … muszę sobie zapisać aby iść do kosmetyczki.

- No i słuchaj ! – ponagliła koleżankę a tamta kiwnęła głową ze zrozumieniem – K … Szósta rano wyobraź sobie. Okna mam zamknięte ale słyszę jakiś dźwięk. No to sobie k … myślę. Pewnie jakieś roraty albo coś podobnego ( co jest podobne do rorat? ) Pewnie obok tu jakiś kościół jest. Nie? No ..a że niedziela była to sobie myślę …pobożny ten nasz naród w Warszawie mieszka. Nie? Wstałam, zapaliłam telewizor a tam k … msza. Może dlatego tak mi się skojarzyło. No to idę do łazienki, szybki prysznic, wychodzę a tu dalej wyje. Teraz jakby kochana głośniej. No to sobie k … myślę. Może jakieś dzisiaj święto mają. W końcu to k … stolica. Nie? Jakiś wybuch wojny albo coś takiego. Kto ich tam wie. Oni tam kochana co drugi dzień jakieś apele poległych mają. Mówię ci. No więc k… wyje. No to ja do łazienki. Odgruzować się. Nie. A niech wyje. Fryzura, oko … te sprawy! Suszarka huczy … a tu słyszę pukanie do drzwi. K … O tej porze!? Ostatni raz jestem w tym hotelu! No przecież w takim stanie nie otworze drzwi. A niech puka. I tak pewnie pomyłka. A tu ktoś zaczyna się k … dobijać. No mówię ci! No to wściekła otwieram a tam , moja droga, strażak i krzyczy na mnie „Alarmu pani nie słyszy! Hotel się pali! Natychmiast proszę wyjść!” I pobiegł. Ha! Łatwo powiedzieć, żeby k …natychmiast. Skoro dymu jeszcze nie czuję to znaczy, że nie tak źle. Nie? Spokojnie wzięłam walizkę, torebkę. No przecież tam mam karty kredytowe i klucze do domu. A jak Staszka nie będzie jak wrócę? No i futro. Kochana! Jak ja bym Staszkowi wytłumaczyła, że go k … zostawiłam. A że elegancka kobieta jestem to przecież w futrze do stolicy pojechałam. No to założyłam to futro i taka, no mówię ci, wyrychtowana jak jakaś paniusia idę do tych schodów co to były obok a tam dymu! Mówię ci… k …  nic nie widzę ale schodzę po omacku. Ludzie wrzeszczą schodząc z innych pięter, ktoś biegł w piżamie … zeszłam … wychodzę kochana przez drzwi na zewnątrz … i co k… widzę?. Przede mną tłum ludzi w piżamach, papuciach, płaszczach. Po środku stoi ten co chyba dowodził. Wściekły jak nie wiem co! I wiesz co on do mnie wrzeszczy?

TRZEBA BYŁO SOBIE K… JESZCZE YORKA NA RĘCĘ WZIĄĆ!!!!!!

A skąd on wiedział, że ja mam yorka?


Myślałam, że spadnę z siedzenia na którym siedziałam. 

piątek, 12 grudnia 2014

Rozmowa kwalifikacyjna



Lela szuka stałej pracy. Znudziło jej się bycie freelancerem, w związku z tym rozniosła/rozesłała swoje papiery tu i tam; odgrażając się jednocześnie że jeśli matka – ojczyzna nie zechce jej umożliwić płacenia podatków na własnym łonie, to skrupułów nie będzie mieć żadnych by płacić je tam gdzie mówią w językach obcych.
Kilka dni później…..

[Scena pierwsza]
Indie, New Delhi, godzina 10.20 czasu lokalnego

Karunasindhu przeciągnęła się leniwie na obrotowym fotelu w swojej korporacyjnej zagródce. „Jeszcze tylko jedna rozmowa i przerwa” – to pomyślawszy uśmiechnęła się szeroko do koleżanki Chintamani…tak, jak co dzień umówiły się wcześniej na wspólne jedzenie pysznego `aloo gobi`[1] połączonego nieodmiennie z pogaduszkami na temat najnowszej produkcji Bollywood, tym razem tej o zaskakującym tytule „Czasem tańce, czasem różańce”, gdzie nieziemsko przystojny aktor znowu kocha „ją” i „ona” też go kocha, ale niestety nie mogą być razem bo jej ojciec wybrał dla niej męża wiele lat temu, tego „złego”. Fabuła nadziana pokazami tanecznymi niczym sernik rodzynkami, więc niełatwo się było zorientować o co chodzi, ważne że w przedostatniej scenie „zły” tańczy i śpiewa pierwszy raz w życiu, więc skąd miał wiedzieć że nigdy nie powinien tego robić? To na szczęście dyskwalifikuje go ostatecznie z walki o serce (i posag), a cała historia kończy się (jak zwykle) że „ona” i „on” żyli długo i szczęśliwie (niestety, nikt nie podaje szczegółów w jaki sposób osiągali w małżeństwie jedno i drugie, ale wierzyć trzeba że tak właśnie było). Ahh – przeciągnęła się jeszcze bardziej wyobrażając sobie, iż to właśnie ona jest obiektem westchnień przystojniaka z ekranu...
Korpo-krzesło zaskrzypiało złowieszczo przywołując Karunasindhu do korpo-porządku. Tak, tak – najpierw praca potem wolne, trzeba przede wszystkim wyrobić zadaną normę. Kliknęła więc swoją nową korpo-myszą w przycisk „serach”, a po chwili na ekranie jej HR-wego korpo – peceta pojawiło się CV z imieniem i nazwiskiem tak dziwnym, że aż niemożliwym do wymówienia. Karunasindhu powoli przyzwyczajała się do takich widoków; nie tylko ona wiedziała bowiem, że od kiedy jej korpo-założyciele całkowicie zrezygnowali z usług firm rekrutacyjnych w tej dziwnej Europie (ba! – na całym dziwnym świecie) i przenieśli ten proces tylko do Indii, to takie przypadki jak dzisiejsze „rz” albo wczorajsze „ó” będą się nagminnie powtarzać. Dla własnego spokoju sprawdziła płeć osobnika z którym zamierzała przeprowadzić pierwszy etap rozmowy kwalifikacyjnej; a upewniwszy się, iż końcówka imienia „–a” w świecie wiecznych śniegów, i mrozów tak ogromnych, że curry zamarza w garnuszku oznacza kobietę, powoli wystukała numer telefonu z +48 na początku….

[Scena druga]
Polska, Kraków, godzina 6.10 czasu lokalnego

Świt wstawał powoli. Nieśmiałe promienie wschodzącego słońca przedzierały się przez mgły, gdy nagle…
- Bzzzzzzz!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!Bzzzzzz…..bzzzzzzzz…Bzzzzzz!!!!!!! – zabrzęczał wesoło HTC. I tak Lela, przy akompaniamencie łacińskich wersów poetyckich własnej roboty (aczkolwiek niespecjalnie nadających się do powtarzania) powitała wtorkowy poranek, a właściwie wtorkowy poranek powitał ją. Po drugiej stronie głos miłej pani posługującej się hinduską odmianą języka Szekspira poinformował, iż właśnie rozpoczyna się dla niej pierwszy etap rekrutacji…J

PS
Stąd wiemy, że podstawową umiejętnością wymaganą na stanowisku byłoby zapewne „poranne wstawanie”. A pani Karunasindhu została poproszona o przeliczenie różnicy czasowej. Zadzwoniła o 10.20, tym razem już według GMT.


[1] W zimnym kraju nad Wisłą potrawa ta zwie się „kalafior z ziemniakami”. Przypis sponsorowały literki K oraz Z

niedziela, 7 grudnia 2014

Być modelką, być modelką ....






Kilka dni temu w internecie zaczęło krążyć takie oto zdjęcie przesłane przez pana zajmującego się zawodowo współpracą z wszelkiej maści modelkami..:

Kreatywne podejście, nie przeczę, mam jednak pewną obawę  - graniczącą z pewnością – że autorka tego zapisu ciągle zastanawia się z czego wszyscy się tak śmieją. A to przekonanie bierze się z moich doświadczeń. Mimo chłodnej aury za oknem, przypomniał mi się ciepły tydzień w środku września, kiedy to razem z Lelą miałyśmy przyjemność poznać kilka bardzo urodziwych pań, w większości miłych i sympatycznych dziewczyn, ale…przekonałyśmy się też że „one” – czyli podmioty różnych dowcipów o blondynkach/modelkach jednak gdzieś tam istnieją…Kiedyś już o tym wspominałam, ale w trochę innym miejscu, a druga okazja może się nie trafić. Oto skrócona wersja jesiennego opowiadania Leli, z moim epilogiem.

Tytułem wstępu: 
W pewne lipcowe popołudnie Moja Droga B. gdzieś między 18.37 a 18.39 zapytała czy nie miałabym ochoty jej pomóc „kiedyśtam wewrześniubojestsprawa”. (…)Nieco później doustaliłam że do Krakowa przyjadą bardzo ważni państwo, którym trzeba potowarzyszyć w zwiedzaniu miasta – no to super, coś dla mnie. Aż nadszedł wrzesień, przyjechali goście, i potwierdziło się stare przysłowie że życie jest tak bardzo nieprzewidywalne…. 

Epizod 1 – Być modelką być modelką….
Zwykło się uważać, że najlepszy zegarek to ten szwajcarski, Niemiec płacze jak sprzedaje, Rosjanin pije od rana do nocy, a blondynki/modelki są „dziwne”. No takie stereotypy. Ale raz na jakiś czas dowiadujemy się skąd one się biorą… Żeby nie wdawać się w zbędne szczegóły: kiedy już okazało się że „zostaję do końca imprezy” (…) miałam za zadanie pomóc przetransportować kilka Bardzo Ładnych Pań (takich, których zawodowym zajęciem jest min. bycie bardzo ładną) z Krakowa w stronę powiedzmy Katowic, a potem w razie potrzeby tłumaczyć na trasie POL-ANG i na odwrót. To czego się od nich dowiedziałam na zawsze zmieniło moje życie.. 
1) piegi to zło. Z Ł O. Jak masz piegi (a ja mam) to nie żyjesz, a jeśli jeszcze żyjesz to nie ma dla Ciebie ratunku. W ogóle fakt że nie rzuciłaś się jeszcze w otchłań bezdennej rozpaczy z tego powodu jest szalenie niezrozumiały, powoduje konsternację i zażenowanie charakterystyczne dla opery w której pojawia się „rodowity mieszkaniec Nowej Huty w dresowym stroju ludowym” i nie widzi niestosowności swojego zachowania. A fe!!. Przed piegami można a nawet należy się chronić, najlepiej w cieniu słupa ogłoszeniowego (tak, ten okrągły co stoi prawie wszędzie), i zupełnie nie na miejscu było pytanie dlaczego nie pod dachem 20 metrów dalej. Masz piegi to się nie znasz! 
2) jeżeli stoisz na parkingu jakieś 500metrów od Dworca Głównego i chcesz wyjechać z Krk omijając korek na Alejach, to w stronę Katowic musisz kierować się „przez rondo Matecznego, potem Kalwaryjską i w prawo do głównej ulicy” (Wielickiej?). Nie ważne że dojedziesz do Bochni, masz piegi = wiadomo co..[tu uczciwie muszę przyznać że jednak znalazła się zdroworozsądkowa osoba, która nie twierdziła że przez Mogilskie będzie „naokoło” Jestem Ci wdzięczna dziewczyno!] 
3) Bardzo dużo ludzi w stronach do których zmierzamy nazywa się „Ześląska”. Ona wie, bo słyszała wiele razy że jakaś pani się tak przedstawiała, nawet w telewizji (jak Boga kocham to są autentyki!) 
4) Australia i Austria to jedno i to samo, no przecież to tak jak „Stany” i „USA”, prawda?! Taki skrót. Ona wie bo była w Australii w mieście Wiedeń, i było ładnie, nawet bardzo. A ten pan który przyjechał jest z Australii, to Ona mu powie, że była. I po co się czepiam zadając niewygodne pytania o język niemiecki..ohh wait przecież mam piegi…. 
5) Napisy na stacjach benzynowych są kretyńskie. Dlaczego tylko „ON” może podjechać po ropę?! Że co, mężczyzna lepszy? I o co w tym w ogóle chodzi?! Toż to jawna dyskryminacja!! 
6) wisienka na torcie (jedna z wielu, ale coś wybrać musiałam) to szczere i troskliwe pytanie czy „nie deprymują Cię Twoje krzywe nogi?”….no nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam niemniej jednak usprawiedliwia mnie fakt iż posiadając piegi musiałam się zająć właśnie nimi.;/ A to był dopiero piątek, do niedzieli kawał czasu...

Epizod 2 - Modelka Krysia 

Nieodebrane połączenie od B, oznacza zawsze dokładnie tyle że „jestem jej potrzebna”. Zebrałam się dość szybko z ławeczki na której odpoczywałam, biegiem w dół, już prawie jestem i nagle…. …. 

(Tu pojawia się postać hmm nazwijmy ją „modelki Krysi” (imię zmienione, wszelkie podobieństwo …bla bla bla…). Poznałyśmy się jeszcze w Krakowie przy okazji uświadomienia mojej skromnej osoby co do przykrych skutków wystawiania twarzy na promieniowanie wszelakie - wiecie: piegi i te sprawy (co ważne była ona autentycznie zaniepokojona że ja nie rozumiem grozy sytuacji). 
Modelka Krysia była miłą i sympatyczną osóbką, i jak każda szanująca się kandydatka na kandydatkę na miss kraju/świata (owszem chce startować) pragnęła pokoju na świecie oraz żeby nie było głodu w Afryce. Niestety chwilowo nie mogła zajmować się sprawami trapiącymi ludzkość, bo przez cały weekend trapiłam ją JA w mojej własnej spiegaconej osobie…..)

 ……………..B U M !!!!!........zamigotał świat tysiącem baaarw i głosem Kasi Stankiewicz, a chwile później otworzyłam oczy i okazało się że Krysia równie ostro wzięła zakręt. I to ona szybciej zareagowała: 
- Nosz @#$%!& ..mać, Ty we mnie W E S Z E D Ł A Ś, uważaj następnym razem, widzisz przecież że(….) 
Opis tego co mogłoby się stać niestety umknął mojej uwadze, gdyż zawiesiłam się na tym iż pierwszy raz w życiu w kogoś weszedłam. Próby negocjacji („Krysiu, przepraszam ale chyba jednak weszłam”) spełzły na niczym. Zostałam pouczona o konieczności dokształcenia się w dziedzinie poprawnej polszczyzny, po czym modelka Krysia oddaliła się z miejsca wypadku z gracją rączej łani, utyskując jedynie pod nosem na piegatą i krzywonogą tłumaczkę, co to angielski tak dobrze zna, a po polsku wysłowić się nie umie. Później wyjaśniono mi że „ona chyba lepiej wie co zrobiła” więc nie śmiałam się nawet odezwać… 

Krysia nadziała się na mnie również wieczorem po kolacji, być może zaczęła wtedy podejrzewać, że chyba mam jej za złe te porady o papce z niedojrzałych porzeczek jako pomoc na piegi (btw.– chętni- dam przepis, Krysia twierdzi że działa!) skoro tak ciągle ją nachodzę w niewygodnych momentach. Ja naprawdę tylko czekałam na B., a obok trwała nierówna i straszliwa walka Krysi z walizkowym zasuwakiem który trwał na miejscu zablokowany kodem, i nijak nie chciał się poddać losowi bo walizka nie posiadała literek, tylko cyferki. Na karteczce z kodem („to nie moja walizka, musiał mi zapisać”) pismem pochodzącym z zegarków elektronicznych „CASIO” wyryto tajemne inskrypcje.. Kiedy udało mi się ją przekonać do małego eksperymentu, i odwróciła karteczkę „w drugą stronę” h stało się czwóreczką, a kod gładko wszedł, i zamki puściły…. 

Epilog:
Krysia, prawdopodobnie zdenerwowana nachodzącym ją przez cały weekend piegatym babskiem, rzuciła na Lelę czar niemocy, który objawił się w najmniej spodziewanym momencie. Otóż mój pilot pomylił zjazdy na [ok – źle oznaczonym…] małym i ciasnym rondzie, przez co wyczekiwana S1 stała się niespodziewaną A1; a to wydłużyło nam drogę do domu o dobre 40 minut. I tylko Bob Marley nucił z radia „Don`t worry, be happy” 

środa, 3 grudnia 2014

Nowoczesna kuchnia

Jakoś tak się składa że w towarzystwie Leli często biorę udział w czymś na rodzaj kuchennych eksperymentów. Nie wiem czy ona to robi specjalnie, czy przez przypadek, czy to po prostu dbałość o mój rozwój i ciągłe poszerzanie smaków ale zafundowała mi już wiele mniej lub bardziej wybuchowych ciekawostek, w tym słynnego hot-doga z cukrem.
Ok, wiem – to akurat nie było planowane, miał być szybki zjazd na stację paliw po benzynę i „coś na drogę”. A to, że:

- złośliwe opakowanie za nic nie chciało uwolnić zawartego w sobie cukru w stronę jej kawy,
- ..mimo podjętej walki twardo nie dawało za wygraną…
-.. a jak już dało to wszyscy w promieniu pięciu metrów dowiedzieli się tego i owego w temacie kuchni nowoczesnej, i niebanalnych połączeń (np. rosół z cukrem)…

…to już zupełnie inna historia. Oczywiście jak łatwo się domyślić połowa zawartości saszetki trafiła w cel najbliższy do osiągnięcia, konkretnie w moją bułkę. Z parówką[1]. Okazało się jednak że to wszystko nic…jadąc do pracy dowiedziałam się o istnieniu kilku potraw, co do których nie miałam żadnej wątpliwości iż NIE chcę wiedzieć jak wyglądają, smakują, pachną itp, no chyba że w celu uniknięcia przykrej niespodzianki w przyszłości. Ale po kolei.
Dziś znów biegłam na tramwaj[2], i znów miałam ciekawe towarzystwo. Siedzący obok mnie pan w garniturze prowadził przez całą drogę na Bronowice rozmowę telefoniczną traktującą o jego wspaniałej pracy w wielkim biurze, oraz dzisiejszym obiedzie jaki dane mu było zjeść; a im bardziej rósł przy tej opowieści jego entuzjazm, tym bardziej rosło moje i współtowarzyszy wycieczki przerażenie. Menu, wedle tego co usłyszałam było „polską kuchnią nowoczesną” a przedstawiało się z grubsza w ten deseń [mam na to świadków!]:
* Zupa na kurzych rapkach – ….bez komentarza….
* Kotlet z brukwi w słonym sosie karmelowym – ….ehhh….
i deser, ukoronowanie koszmaru:
*Lody bekonowe..
Matko kochana, lody bekonowe?! W polskiej kuchni?!
Zerkam na pasażerów stojących najbliżej, więcej niż połowa jest sinozielona i jak nic rozgląda się za papierowymi torebkami. Reszta – sądząc po minach – zastanawia się czy faktycznie usłyszeli to samo co i ja. Jakby tego było mało, facet w tempie karabinu wyrzuca do słuchawki pełne zachwytu teksty w stylu „musisz spróbować!” (akurat, jeszcze czego), „niepowtarzalne doznanie” (no w to akurat nie wątpię) czy „to wszystko Karol[3] sam wymyślił” (nie wiem dlaczego, ale przyszła mi do głowy taka myśl że ten Karol to ich chyba nie lubi..). Zaczęłam się zastanawiać gdzie ukryty jest haczyk, i czy on tak „na serio”…bo chyba nie jestem zwolennikiem tego typu szaleństwa na talerzu, które za parę chwil zrzuci ze stołu pomidorową i naleśniki (bo „nienowoczesne”!) zastępując czymś tak paskudnym jak zupa na kurzych stopach. Co to w ogóle jest za pomysł żeby wcinać wywary tego typu?!

Myślę sobie – nie wytrzymam! Wysiadamy na przystanku, pytam go o ten obiad, a odpowiedź...po prostu zwala z nóg.
„Bo to tak tylko w pracy proszę pani. U nas w firmie każdy je sałatki a nie kanapki na drugie śniadanie, a z obiadami to czasem im dziwniejsza nazwa tym lepiej. i  t  p  ”
Ahh no tak, przecież „wytrawnemu znawcy jazzu” w żadnym wypadku nie wolno przyznać się do słuchania komercyjnego radia, a plotkarskich gazet to nikt a nikt nigdy nie czytał, tylko co najwyżej „gdzieś usłyszała ale nie wie gdzie”. Wniosek z tego taki, że szaleństwo bycia modnym i cool za wszelką cenę przeszło też na kulinaria. A gdzie się podziało własne zdanie?

Swoją drogą – wygląda na to, że hot – dog z cukrem nie taki straszny jak go malują.


PS: A Karol to szef zespołu;)



[1] wciąż lepsze niż zupa brokułowa J
[2] ostatni raz…
[3] wszelkie podobieństwo…bla bla....jest przypadkowe