Translate

niedziela, 22 stycznia 2017

Z cyklu: listy eL do Be: Byle do wiosny!

Moja Droga Be,

            Zima zima zima…niby nic dziwnego w styczniu, a jednak zdarzają się tacy – i wcale nie jest ich mało – którzy straszliwie lamentują: a to że śnieg pada, a to że mróz, i w ogóle jak to tak bo chodnik śliski i można się potknąć…oj można! Ale czy to czasem nie powinno tak być, że zimą jest zimno, śnieżnie, trzeba się ciepło ubierać, a jeśli ma się to szczęście że posiada się sanki czy łyżwy to można skorzystać i to jest fajne? Nie mówiąc już o tym że wymrożenie komarów i innych okropieństw to jak najbardziej pożądany efekt takiej pogody! Ja tam lubię styczeń który wygląda jak styczeń, i stoję po stronie tych którzy mimo konieczności odśnieżania (a czasem nawet skrobania szyb w mroźny poranek) auta, widzą w zimie coś wyjątkowego.

Ale..chciałam Ci pokazać że nawet największa zima pewnym stworzeniom nie straszna, i nie są to niedźwiedzie polarne, foki ani nawet sosny…nie wiem jak to wytłumaczyć, ale właśnie teraz, kiedy na zewnątrz jest wszystko tylko nie sprzyjające warunki, moje kwiatki postanowiły ruszyć do boju, i oto feeria zielonych listków wygląda z doniczek, z tych które miały w spokoju i chłodku piwnicy przezimować aż do marca. Nie wiem czy to czary, czy wynik nieprzewidzianych przeze mnie okoliczności ale fakty są właśnie takie jak widać na zdjęciach J. No nic, przyniosłam je na powrót do domu i dbam żeby rosły sobie w najlepsze.



Swoją drogą – nie raz zdarzyło mi się słyszeć o ludziach, którzy mają „rękę” do roślin (choć siebie nie śmiem podejrzewać o takie zdolności, ot łut szczęścia). Jedną z takich osób jest moja Babcia – czasem mam wrażenie że pod jej skrzydłami to nawet kamienie puściłyby paki i rozkwitły niczym róże w lecie – nie ma dla niej rzeczy niemożliwych, od rozmnażania roślinek, poprzez hodowlę tych najbardziej wymagających aż po reanimację i doprowadzanie do ponownego stanu świetności takich kwiatków, które przez innych dawno zostałyby wyrzucone do kosza. Na Święta Bożego Narodzenia podarowała nam anturium które wyhodowała…nie wiem, z niczego! I ma ich w domu już chyba z pięć, jedno ładniejsze od drugiego.



Czasem sobie myślę, że to dobrze że są jeszcze ludzie, którym chce się wkładać mnóstwo czasu i energii w upiększanie codzienności, w poświęcanie cennych chwil na rzeczy które w opinii wielu może nie do końca są super opłacalne, czy też jakoś bardzo widowiskowe, ale wbrew pozorom są niezwykle ważne, bo to one tworzą nasze dni.


Dzięki temu, nawet w środku mroźnej zimy może choć na chwilę zrobić się cieplej i jakoś tak…weselej. A wtedy łatwiej przetrwać mrozy i powiedzieć sobie: „byle do wiosny”!

niedziela, 15 stycznia 2017

Z cyklu: listy eL do Be: Gorzka podwawelska :-)

Moja Droga Be,

Właśnie skończyłam ostatnią czekoladę ( z wielu!) jaką dostałam w tym roku pod choinkę. Łasuch ze mnie marny, więc takie rzeczy jak konsumpcja słodyczy zajmują mi dużo więcej czasu niż przeciętnemu zjadaczowi sympatycznej tabliczki wawelskiej gorzkiej, ale może to i dobrze – prawie zawsze mam jakieś okruszki słodkości na „czarną godzinę”. Ta czekolada to coś co od dzieciństwa towarzyszy moim świętom, i tak sobie myślę że to chyba jeden z niewielu smaków  - jeśli nie jedyny - który pozostał niezmieniony chyba od zawsze.. Przypomniał mi się Twój grudniowy list, o idealnych świętach w rodzinnym gronie, i rzeczywistości która często weryfikuje te cukierkowe obrazki serwowane w telewizji. Trudno nie zgodzić się ze zdaniem, że wigilia wśród tłumów i na cztery dni przed dwudziestym czwartym to jednak nie to samo co ta w domu, jak bardzo szczerze i z dobrego serca nie byłaby ona przygotowana.

 Czasy się zmieniają, kiedy byliśmy dziećmi wszystko wyglądało i smakowało inaczej niż teraz…dla mnie chyba to jest największą tęsknotą – smaki które były, a których nie będzie. No bo jak tu odtworzyć drożdżowe ciasto którego niedoścignioną mistrzynią była tylko i wyłącznie nieżyjąca już babcia? Jak dziś zrobić ten barszcz, o którym jako sześciolatka wiedziałam tylko tyle że jego powstanie owiane jest mgiełką tajemnicy, a sam proces zaczyna się już w połowie listopada?

Przepis pozostał, i na ciasto i na barszcz, i na całe mnóstwo innych rzeczy ale robią go już inni – technicznie i teoretycznie to wciąż te same składniki, ten sam czas potrzebny do wypieczenia, taki sam zakwas jako początek barszczu…a wszystko jakby inne. Nie znaczy że gorsze, czy mniej smaczne – po prostu inne, zrobione po swojemu, spróbowane i doprawione przez inne ręce. Takie, za którymi kiedyś w przyszłości zatęsknią pewnie młodsi od nas.


Jako dziecko zawsze ale to zawsze dostawałam pod choinkę „gorzką wawelską” – tylko taką uznawali moi bliscy, i choćbym nie wiem jak prosiła o fantazyjne nadzienia, to święta były czasem żelaznej tradycji w stosunku do dzieci, i czekolada po prostu musiała być taka a nie inna. Może to właśnie dlatego dziś ja sama – choć już dorosła – nadal proszę o małe słodycze pod choinkę i tak celebruję konkretny jej rodzaj. To jest coś co ciągle zabiera mnie w przestrzeń, po której pozostały w większości już tylko wspomnienia.

środa, 11 stycznia 2017

Z cyklu listy Be do eL: Moje postanowienia

Moja droga eL,

Spieszę Ci powiedzieć, że ja również niezmiennie nowy rok rozpoczynam koncertem z Wiednia. I co roku - a stało się to już niemal noworoczną tradycją - biorę udział w losowaniu biletów, łudząc się oczywiście, że akurat w tym roku wygram i następnego Sylwestra spędzę w moim ostatnio ukochanym Wiedniu. Do tego stopnia jestem o tym przekonana, że z wielką energią zaczęłam się uczyć niemieckiego, chociaż przez całe swoje długie życie zarzekałam się, że ja to nigdy szwabskiego uczyć się nie będę, bo tego języka normalny człowiek nie jest w stanie pojąć. I co? No i twardo wkuwam słówka jadąc tramwajem, chodzę na zajęcia, odrabiam zadania domowe a ostatnio zakupiłam sobie nawet  kryminał na poziomie A1 do nauki niemieckiego. Ponieważ nie znam tego języka, więc kryminał wydaje mi się mega trudny, natomiast będąc nauczycielką zdaję sobie sprawę jak bardzo wciągająco musi być napisana powieść na jakże wymagającym poziomie A1. Ale się staram! I jestem z siebie dumna!

To tak nawiasem mówiąc jest jednym z moich postanowień noworocznych o których ostatnio pisałaś. Pisałaś też, że ich nie robiśz.. A ja, owszem tak! Mój niemiecki to jedno z takich postanowień, chociaż zaczęte na jakieś dwa miesiące przed nowym rokiem. Ale postanowienie brzmi “Wytrwać w nauce nemieckiego”! Jak ja bym chciała usiąść sobie w kafejce w Wiedniu i zamówić coś po niemiecku … I to tak by mnie zrozumieli! Ha! To byłby nie lada wyczyn.

Drugim moim postanowieniem było …oczywiście …więcej ćwiczyć! Ha! Mamy początek roku a mnie już zapał opadł. Pewnie pytasz dlaczego? Otóż, głęboko się nad tym zastanawiając doszłam do wniosku, że ruszać się trzeba a chodzenie po sali wykładowej nie zalicza się chyba do ćwiczeń, chociaż mogłabym z tym jednak dyskutować. Nadal głęboko się nad tym zastanawiając doszłam również do wniosku, że ja właściwie to nie lubię ćwiczyć, bo tak naprawdę uważam to za stratę czasu, skoro nie można przy okazji poczytać gazety, książki ….no! biegając na bieżni można oglądać wiadomości. To fakt! Na wszelkiego rodzaju aerobiki i zumby nie mam kondycji a nie chcę wylądować na pogotowiu po pierwszych dziesięciu minutach ruszania się dla zdrowia. Wpadłam więc na pomysł, że skoro zawsze chciałam nauczyć się tańczyć to znajdę sobie coś takiego. Ruch, muzyka, optymizm i te sprawy. Na FB niedawno znalazłam szkołę tańca, która ma zajęcia dla pań po 50 czyli latino solo. Rewelacja! Nie musisz mieć partnera, który depcze ci po piętach i ma obrażoną minę, że w ogóle go tam zaciągnięto, bo taniec latino to przecież nie jest macho. Obok nie tańczy dwudziestoletnia dziewoja o nogach jak stąd do Chabówki i energii za cały zespół taneczny. No, po prostu rewelacja!


Ale cóż się okazało? Oczywiście kurs jest w godzinach gdy pracuję. Pomyślałam więc, że może są inne. I tu czekała na mnie nie lada niespodzianka. Otóż są! W 90 przypadkach na 100 kursy tańca dla osób 50-letnich to grupy 50+seniorzy …. Tak! Po 50-tce jesteśmy już seniorami czyli takie kursy to tzw aktywacja seniorów bądź rehabilitacja! Tylko jak ci wszyscy właściciele szkół tanecznych zamierzają aktywizować kobiety 50-letnie o godzinie np 14-tej gdy obowiązek pracy jest do wieku 60 lat? O 14-tej się pracuje … a przynajmniej normalny człowiek o tej godzinie pracuje. Chyba, że jest bezrobotny ale taki to raczej będzie szukał pracy a nie aktywizował się poprzez taniec. Naprawdę się załamałam. Dlaczego wrzuca się do jednego worka osoby 50-letnie i osoby np 80-letnie? Ja nie czuję się seniorem czy osobą starszą. Jestem starsza od Ciebie ale to nie znaczy, że stara! Zamknęłam więc internet, skończyłam z szukaniem. Jeżeli ta szkoła od “latino solo” nie otworzy grupy w jakiś inny dzień to po prostu na tym zakończę swoje tegoroczne postanowienie noworoczne pt “Więcej się będę ruszać”! … Ale jeszcze nie sprawdziłam Jogi!  

piątek, 6 stycznia 2017

Z cyklu listy eL do Be: Noworoczne postanowienia

Moja Droga Be,

            Święta, święta i po świętach; po krótkiej chwili oddechu przyszedł Sylwester – w tym roku wybitnie nie-imprezowy w moim przypadku. Albo to lenistwo, albo wygoda, albo ja też powoli nabywam lat – w każdym razie opcja pozostania w domu z ciepłym kubkiem herbaty i wznoszenie toastu wyrobem szampanopodobnym „Piccolo” wydała mi się tak kusząca że po wytłumaczeniu samej sobie że „ja przecież i tak nie mogę jechać” odrzuciłam ofertę odwiedzenia znajomych w górach i jakoś tak niespecjalnie żałowałam. Dzień później to byłam wręcz dumna z własnej zapobiegliwości, bo jak się okazało z wszelakich newsów szczęśliwie nie zostaliśmy bohaterami tradycyjnej w naszych rejonach opowieści noworocznej (powtarzanej z bolesną regularnością chyba każdego 1.01) pod tytułem „Jak wracałem 5 godzin z Zakopca do Krakowa” J. To ja już wolę np. Kopenhagę i ichniejsze rzucanie talerzami w drzwi sąsiadów - przynajmniej jest wesoło!

I tak oto kolejny rok za nami. Znów trzeba będzie się nauczyć pisać poprawnie datę, a zanim się człowiek przyzwyczai minie przynajmniej zima. Wymiana starego kalendarza na ten pachnący nowością, i moje ulubione postanowienia noworoczne! Przynajmniej kilka z nich to nieśmiertelniki w stylu:
- zapiszę się na siłownię (styczeń to musi być złoty okres żniw dla wszelkiej maści aerobików, nie sądzisz? )
- będę biegać/uprawiać jakikolwiek sport (jak wyżej)
- schudnę x kilo
- koniec ze słodyczami!
- będę się częściej widywać z rodziną/przyjaciółmi
- …
- wstaw dowolne

Przeczytałam ostatnio, że już nawet najnowsze technologie wywęszyły interes, i powstały specjalne aplikacje na komórki dzięki którym masz szansę dotrzymać takowych obietnic! Potrzeba matką wynalazku jak mawia stare przysłowie J

Ja nie robię postanowień noworocznych, i z tego co słyszę jestem w mniejszości. Może to efekt kilku prób, które skończyły się fiaskiem? Może z wiosną łatwiej mi coś samej sobie obiecać i tej obietnicy dotrzymać? A może to po prostu doświadczenie, bo jeśli kiedyś wytrwałam w postanowieniu zmiany na lepsze, to owszem – zdarzało mi się zaczynać od poniedziałku, ale chyba nie zdarzyło się od pierwszego stycznia. Oczywiście rozumiem że dla wielu osób taka data to dodatkowa motywacja, i nie ma w tym nic złego, wręcz przeciwnie – to tylko moje prywatne odczucia że jakoś nigdy nie przemawiało do mnie wielkie słowo „Start”. Za to jak najbardziej mam swoje zaklęcie na dobry początek, i nie ma możliwości żeby coś mnie wyrwało z tej noworocznej tradycjo – rutyny. Moje zaklęcie to koncert z Wiednia, wszystko inne może się zmieniać ale filharmonicy każdego roku są tak samo genialni jak zawsze. Wiesz że gdybym dziś zamówiła bilety to wolne terminy by posłuchać ich na żywo 1 stycznia są za…osiem lat?! Chyba że będziesz mieć szczęście w losowaniu, najbliższe już pod koniec lutego 2017, tyle że miejsc 900 a chętnych (co roku) jakieś 350.000 i więcej…to prawie 390 osób na miejsce! Żaden kierunek studiów nie przeżył takiego oblężenia J


Pozostają mi stare dobre domowe pielesze, a Złota Sala Wiener Musikverein..no cóż – może kiedyś marzenia się spełnią. Czego i Tobie na ten 2017 życzę J

czwartek, 29 grudnia 2016

Z cyklu listy Be do eL: Żegnamy następny rok ....

Moja droga eL,

Jeszcze parę dni, paręnaście godzin I będziemy mieć nowy 2017 rok.

Wiesz co? Jak sięgam pamięcią, te ileś tam lat wstecz, to wydaje mi się, że dawniej trochę inaczej spędzało się Sylwestra. Pamiętam, że na parę miesięcy przed tą wielką nocą, nie można już było kupić biletów na żaden bal a od początku grudnia wieszaki w sklepach uginały się od sylwestrowych kreacji błyszczących cekinami i przeplatanych srebrem lub złotem…. Ludzie już dużo, dużo wcześniej umawiali się na domówki, kobiety oblegały kosmetyczki i fryzjerów .. a od końca Świąt Bożego Narodzenia nie mówiło się o niczym innym jak o tym, gdzie kto idzie, w czym i z kim się będzie bawił. Wszak dla wszystkich ma to być ta najwspanialsza i magiczna noc zamykająca to co było w niebycie przeszłości, otwierając jednocześnie drzwi do tego co będzie, do nowego, do lepszego i na pewno bardziej ekscytującego.

Teraz rozmawiając ze znajomymi okazuje się, że większość spędza tą noc w domu, spokojnie czekając na północ, jadą gdzieś na narty, idą do kina, opery lub teatru, jadą zwiedzać jakieś europejskie miasto lub lecą na drugą półkulę spędzić Sylwestra pod palmami na plaży.

Zmienia się! Niewiele osób ma już ochotę szaleć na parkiecie do białego rana a potem cały dzień leczyć kaca nie pamiętając de facto co działo się poprzedniej nocy. A tak kiedyś spędzało się tą noc. I dobrze. Ludzie zaczęli traktować te parę dni wolnego jako możliwość odpoczynku, zrobienia czegoś wspaniałego i niezapomnianego, pojechania gdzieś, zobaczenia czegoś … No bo tak prawdę mówiąc z czego się tu cieszyć i co żegnać? Te 60 sekund pomiędzy “było” a “będzie”. To samo możemy zrobić o każdej północy, kiedy kończymy jeden dzień a zaczynamy następny. Czemu my tak bardzo cieszymy się z nadejścia nowego roku? I to co roku dokładnie robimy to samo. Z czego tu się cieszyć? Przecież świętując nowy rok, cieszymy się z tego, że jesteśmy starsi. A co jeżeli te najlepsze lata mamy już za sobą? Świętujemy, że coś odchodzi w zapomnienie. Ale czy dobrze? Co roku słyszę od niezliczonej ilości ludzi “Oby ten rok już się skończył! To najgorszy rok jaki przeżyłam/łem!” Hm! Po pierwsze … przeżyłaś a to już powód do zadowolenia. Po drugie … czy naprawdę w odchodzącym roku wszystko było takie złe? Nie było wspaniałych chwil, radości, uśmiechu? Nie było spotkań ze znajomymi czy wyjątkowych randek? Nie było wakacji, wyjazdu na narty lub spacerów z psem? Dlaczego co roku uważamy, że ten następny będzie lepszy? A co jeżeli nie będzie? A jeżeli ten najwspanialszy rok naszego życia właśnie z ulgą żegnamy?


Ja uważam, że każdy rok jest wyjątkowy i cudowny. Każdy ma dla mnie jakąś niespodziankę w zanadrzu. Każdy rok daje mi dużo radości i trochę smutku …, ale też bez tego smutku nie wiedziałabym co to radość. Każdy rok jest inny i każdy przynosi dokładnie to co przynieść powinien. Miejmy tylko nadzieję, że to co przyniesie to dużo radości, jakieś tam smutki, ale do pokonania, … że da nam dużo powodów do uśmiechu, ale też do zadumy … 

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Z cyklu listy Be do eL - Bożonarodzeniowa samotność

Droga eL,

Dziś drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. W świecie idealnych bożonarodzeniowych filmów i reklam telewizyjnych to czas gdy pada idealnie biały śnieg, w środku przytulnego domu wesoło igra ogień w kominku a wszyscy kochają się i uśmiechają do siebie nawzajem a największe spory idą w zapomnienie. Od ponad miesiąca telewizja i sklepy bombardują nas magią świąt … idealnego obrazu idealnie szczęśliwej rodziny. Wszędzie błyszczą idealnie przystrojone choinki, każdy biega od sklepu do sklepu by kupić ten idealny i wymarzony prezent. Kobiece czasopisma uczą nas, nieświadome niczego kobiety, jak cudownie nakryć wigilijny stół by na długo pozostał on w pamięci tej idealnej rodziny, którą oczywiście posiadamy jeżeli jesteśmy normalni. Tak! Normalni … bo normalny człowiek, według dziesiątek czasopism, reklam, programów, filmów i wywiadów z celebrytami, którzy posiadają “idealne rodziny” … no więc normalny człowiek to ten, który posiada piękną i kochającą żonę lub przystojnego i szarmanckiego męża, którego stać na drogą biżuterię dla tej idealnej żony lub idealnej przyszłej żony. Taka normalna osoba jest uśmiechnięta, wypoczęta, szczęśliwa … jest otoczona gromadką słodkich i grzecznych dzieci, ma psa lub kota ( a najlepiej oba ), posiada wspaniałych przyjaciół, rodziców, teściów i ogólnie jest wspaniale, ciepło rodzinne wszystkich ogrzewa …. I jest super! Tylko nienormalny człowiek w święta jest samotny … no bo w święta nikt nie jest samotny i nikt nie jest smutny. A jest? No oczywiście, że nie. Takich nie ma! … 

W telewizji pokazują nam wspaniałe obrazy cudownych i szczęśliwych rodzin, a jeżeli nie rodzin to szczęśliwych ludzi. Mamy czyste sumienie, bo dla ludzi bezdomnych lub starszych i samotnych urządzamy bezduszną wigilię w ogromnych halach sportowych na 300-400 osób. Czy ktokolwiek zna tam czyjeś imię? Proszę, nie zrozum mnie źle – to wspaniała i szczytna inicjatywa… I całkowicie godna pochwały. Tylko, że taka wigilia odbywa się na ogół na dzień lub dwa przed świętami, a jeżeli w ten sam dzień to przed południem. A święta zaczynają się z pierwszą gwiazdką. Wtedy to wolontariusze, przed którymi nomen omen chylę czoła, zasiadają do wigilijnego stołu wśród swoich, mam nadzieję, uśmiechniętych i szczęśliwych rodzin, a ta starsza osoba siedzi sama w pustym domu, samotna i nadal opuszczona. Bo wigilia nie jest dzień ani dwa wcześniej …jest wtedy kiedy jest … a wtedy jesteśmy wśród ludzi sobie bliskich, a nie jakiś tam samotnych, którzy nie daj Boże zepsują nam swą opowieścią idealny obraz idealnych świąt. Czy dla tych starszych i samotnych to “the most wonderful time of the year”, jak przekonują nas z każdej strony? Nie! To tortura, która trwa ponad miesiąc a z rzeczywistością niewiele ma wspólnego. Bo realia są takie, że święta to wieczne kłótnie, to stress, obowiązki, na które nie mamy ochoty … I rozwrzeszczane dzieci. Tak się przynajmniej pocieszam bo przecież nie wiem o czym mówię. To tortura też dla dziesiątek samotnych i opuszczonych ludzi, chociaż wcale nie starszych, nie bezbronnych, nie bezdomnych … dla tych samotnych, którzy są wśród nas a o których nic tak naprawdę nie wiemy.

Kobieta w średnim wieku, wykształcona, elegancka, posiadająca dobrą pracę. Ma wyjątkowo zdolnego syna, który dostał stypendium za granicą, więc siedzi na niemieckim uniwersytecie i stara się udowodnić, że pokładane w nim nadzieje nie są pomyłką. Ona w tym roku, parę miesięcy temu staciła mężą. Ma co prawda siostrę ale już od dawna ich drogi się rozeszły. Nie chciała się wpraszać do siostry na święta, czekała czy ta coś powie … ale wdowa mogłaby swym smutkiem, czarnymi ubraniami i zbolałą mina zepsuć atmosferę idealnie żurnalowych świąt … więc kobieta nie została zaproszona. Na szczęście w dzień wigilijny przyleciał syn. Spędzili ten wieczór we dwoje … ale czy siedząc co prawda razem ale przecież samotnie było im radośnie i świątecznie? Przypuszczam, że nie .. zostali zostawieni sami ze swoim smutkiem.

Druga kobieta w średnim wieku. Wesoła, sympatyczna i pełna energii. Nie ma swojej rodziny bo tak ułożyło się życie. Ma jedynie bardzo starego rodzica cierpiącego na zaniki w pamięci, który z racji wieku już dużo śpi, nie wszystko słyszy i porusza się niezdarnie. Ich nikt nie zaprosi na wigilię no bo ona ma w końcu rodzinę a przy stole przewidziane jest tylko jedno miejsce dla nieprzewidzianego gościa a nie dla dwóch, z których jeden jest starym człowiekiem, a więc już niezbyt towarzyskim i niezbyt błyskotliwym. Taki gość to kłopot. Kto by takiego chciał w idealnym bożonarodzeniowym świecie. Więc ta kobieta spędza wigilię wprawdzie z rodziną w postaci mocno starszego rodzica ale o 19 rodzic ten idzie spać bo to już ta pora … a ona samotnie siedzi przed telewizorem i zastanawia się czym sobie na to zasłużyła.

Następna kobieta w średnim wieku, której los odebrał możliwość posiadania rodziny ale ponieważ nie narzeka i nic nie mówi, większość jest przekonana, że dokładnie tak chciała. Ona jednak nieraz kładzie się do łóżka i usypia płaczem … by rano wstać i znowu grać rolę przebojowej kobiety. Jest na ogół zawsze uśmiechnięta, życzliwa, pomocna dla innych. Większość ludzie jak w dym idzie do niej gdy ma problem, gdy chce się wygadać. Ona słucha cierpliwie, przytuli, pomoże. Nikt nie wie co u niej słychać bo nikt się nie pyta. Jest idealnym lekiem na całe zło. I zawsze pomoże o ile jest w stanie. Ją na pewno każdy przyjaciel, którego wysłuchała zaprosi do swojej rodziny na wigilię. Nawet nie należy pytać bo już pewnie została zaproszona i głupio jej będzie odmówić. W rezultacie każdy myśli, że spędzi wigilię u kogoś innego … a ona … na szczęście są już zestawy wigilijne na wynos … sama kupi sobie prezent pod choinkę, o ile w ogóle jest sens ją stawiać i ozdabiać … siedzi sama, naprawdę sama …. Nawet jeżeli okłamuje się ubierając drzewko i przystrajając dom … to nadal siedzi sama w ten wigilijny wieczór i zastanawia się gdzie są ci wszyscy przyjaciele …

Takich opowieści jest cała masa. To nie są wymyślone historie. Ci ludzie żyją obok nas … Te osoby naprawdę istnieją. Tak samo jak istnieje mężczyzna chory na raka. Ale nikt tego nie wie. Wszyscy wiedzą tylko, że coś jest z nim nie tak. Jakiś pochmurny i blady a w oczach ma taki jakiś smutek. To nie jest dobre towarzystwo do biesiadowania. Oh! Przyjaciele zadzwonią a każdy złoży życznia “wesołych i rodzinnych świąt”, chociaż żona już dawno zostawiła go wyjeżdżając z synem do Anglii a wesoło to już dawno w jego życiu nie jest.

Są dziesiątki samotnych ludzi, których nie zauważamy lub nie chcemy zauważyć. Tacy nie będą tryskać humorem przy naszym stole a po co nam to skoro atmosferę pewnie i tak już zepsuje wujek X, którego zaprosimy, bo musimy, bo to rodzina. Sami zabiegani wśród dziesiątków obowiązków, gotowania, pieczenia i szukania idealnych prezentów, nie widzimy tych obok nas, często uśmiechniętych, radosnych ale ze smutkiem w oczach, którego nie chcemy widzieć … Oni nie poproszą o zaproszenie na wigilię lub obiad świąteczny, bo są zbyt dumni by się wpraszać lub by przyznać się, że coś im w życiu nie wyszło … Na codzień są ambitni, pracowici, mają dobre posady, wspierają organizacje charytatywne, są szanowanymi lub wybitnymi członkami społeczeństwa … nie są nieudacznikami życiowymi, więc nikt by nawet nie uwierzył, że nie mają do kogo odezwać się przy kolacji. Jedynym ich błędem życiowym jest fakt, że życie poprowadziło ich w samotność, nie zawsze z wyboru bo nikt tak naprawdę nie chce być sam … siedzą samotni, choć niekoniecznie sami, przy stole wigilijnym i patrzą w telewizor gdzie pokazywane jest idealne Boże Narodzenie, którego oni nie mają, może nigdy a może od dawna …może dopiero od tego roku ? Kto to wie? ….

Mam nadzieję, droga eL, że nigdy nie przyjdzie Ci borykać się z takimi uczuciami i problemami … a może samotność to stan ducha lub stan umysłu? I ci co mają być samotni zawsze nimi będą? Może tak … może coś w tym jest … ale prawda jest taka, że samotni nie stajemy się z wyboru … to życie nam to zapewnia … jednym więcej, a innym mniej … jednych życie do tego powoli przyzwyczaja a innym spada ona nagle na głowę … tak czy inaczej … miej oczy i serce szeroko otwarte, droga eL, bo wśród nawet twoich znajomych, jestem pewna, wielu jest takich, których nawet o to nie podejrzewasz ….