Translate

czwartek, 27 sierpnia 2015

Z cyklu listy Be do eL : Niechciane sms-y ...

Moja droga eL,

Przed chwilką oglądałam telewizję. Jak zwykle, lub raczej jak często się zdarza, nic ciekawego w niej nie było, ale znowu jakaś fundacja prosiła o wsparcie finansowe wysyłając sms na podany numer.  Co chwilę jakies fundacje lub inne organizacje dobroczynne bombardują nas prośbami o wsparcie poprzez wysłanie jednego sms-a. Niby nic wielkiego a i na ogół cel jest szczytny ale …. No właśnie ….ale …. 

Wiedziona potrzebą pomocy tym słabszym ( a zawsze w miarę możliwości finansowych pomagam jak mogę, szczególnie zwierzętom), wysyłałam kiedyś nagminnie takie właśnie sms-y.  Tu 2 złote, tu 5 złotych. Niby nic ale nagle okazywało się, że mój rachunek telefoniczny podskakiwał wzwyż dość drastycznie. Jednak „nic to” jak mawiał Wołodyjowski. W końcu było to na jakiś ważny ( a przynajmniej w moim mniemaniu) cel. 

Najgorsze jednak, że w ten sposób dostałam się na jakieś listy sms-owe i od jakiegoś czasu a dokładnie od trochę ponad roku, na mój numer telefonu zaczęły przychodzić niezliczone ilości sms-ów o dość dziwnych treściach od natychmiastowej chęci udzielenia mi pożyczki, poprzez gry liczbowe, gwarantowane wygrane jeżeli oczywiście wyślę „bezpłatnego” sms-a zwrotnego, na wróżkach skończywszy.

Ponieważ takie sms-y doprowadzały mnie do szału, więc poszlam do mojego operatora i tu dowiedziałam się, że oni nie są w stanie zablokować tych wszystkich numerów. Jedyne co mogę zrobić to zablokować przychodzenie z nowych numerów, co zrobiłam ale skończyło się na tym, że musiałam to odblokować, ponieważ nie przychodziły do mnie również mms-y od znajomych. Mogłam jeszcze, za radą bardzo miłej z reszta pani, za każdym razem jak dostaje takiego sms-a, spisac numer, znaleźć go na Internecie ( tzn kto go obsługuje), znaleźć adres, wysłać prośbę o skasowanie mojego numeru z listy i czekać aż się do tego ustosunkują. Naprawdę? Czy ktoś to naprawdę kiedyś zrobił? Problem polega na tym, że każdy sms przychodzi z innego 4-o, 5-cio lub 6-cio cyfrowego numeru i gdybym faktycznie chciała to za każdym razem robić to nie robiłabym nic innego.


No i jak się to skończyło? Hm … codziennie otrzymuję po parę sms-ów, na które kompletnie nie reaguję a mimo to przychodzą. Inna sprawa, że te firmy, które na tym zarabiają są wyjątkowo wytrwałe. Skoro ktoś nigdy nie odpowiedział na żadnego sms-a to bym już sobie dala spokój, bo istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że nigdy nie odpowie. Tak więc dostaję sms-y typu „Rewelacyjna wiadomość. Zobaczysz gdzie są teraz twoi bliscy. 7 dni za darmo.” albo „X padnie dzisiaj przed Toba na kolana tylko wyślij sms-a za jedyne 5 złotych plus VAT”. No skoro padnie to po co ja mam tego sms-a wysyłać? Wystarczy poczekać. Prawda? No chyba, że padnie tylko i wyłącznie jak tego sms-a się wyśle … Tylko skąd on będzie o tym wiedział, biorąc jeszcze pod uwagę fakt, że nikogo o takim imieniu nie znam. Ha ha ha … czy ludzie naprawdę nabierają się na takie sms-y? 

Ponieważ, jak już wspomniałam, nie reaguję, więc od jakiegoś czasu dostaję sms-y typu „ Czeka cię 7 lat nieszczęścia”, albo „ nad twoją rodziną wisi klątwa”. Czy takie straszenie nie jest przypadkiem karalne? Dowiedziałam się już, że będzie mnie prześladował pech i to do 5 pokolenia a wszystko to wina mojego poprzedniego wcielenia. Jeżeli takie rzeczy nie są karalne to być powinny. Co innego sms-y typy „wytypuję dla ciebie 7 liczb do totolotka” a co innego straszenie pechem i tragediami. Najgorsze jest jednak to, że te sms-y skutecznie wyleczyły mnie z pomagania innym, przynajmniej w tej formie i nawet jak widzę reklamę, że mój sms może uratować komuś życie to po prostu ignoruję.


poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Z cyklu listy eL do Be: Drugie śniadanie ...

Moja Droga Be

Taka sytuacja:

Na stole w pokoju pracowników leżą odpowiednio banany, jabłka, pudełeczko sera pleśniowego i tosty z dżemem. W kuchni obok kręci się kilka osób w tym i ja, jest 10.30, taka standardowa przerwa na drugie śniadanie. Po chwili do zestawu na stole dołącza woda, herbata z cytryną, herbata z mlekiem i sok pomarańczowy, a na krzesłach siadają cztery osoby, i od razu wiadomo kto skąd przybył, i za czym po cichu tęskni:-)

Nicolas przyjechał z Grenoble, tam się wychował. Mieszając języki na równo z jedzeniem wcina ser i tosty popijając wodą:-) Wszyscy słuchamy jego historii o niekończących się podróżach, powoli zajmując się swoim jedzeniem: Elina (Tunis) kiwa głową że Tunezja piękna,a wszystko to w towarzystwie banana i soku pomarańczowego, wtóruje jej Alison (urodzona w mieście York) bo też tam była, z tym że ona trzyma w ręku elegancką porcelanę  ze swoją typowo angielską herbatą.

A obok siedzę sobie ja - i wzdycham że Tunezja na pewno jest piękna, i kiedyś tam pojadę, a póki co zagryzam polskie jabłko w towarzystwie kubka gorącej herbaty z cytryną:-)


Ot typowy poranek :-) 

czwartek, 20 sierpnia 2015

Z cyklu listy Be do eL: Sanatoryjne spostrzeżenia ...

Moja droga eL,

Jak wiesz, ostatnio byłam w sanatorium. Ale fajnie to brzmi! Jak się ma 20 lat to się jeździ pod namioty a jak 40, to zaczyna się jeździć do sanatorium. Powiedzmy, że pojechałam tam by się odnowić, odbudować i odremontować … ale nie o tym miałam pisać. 

Zaniżając wiek dosyć drastycznie w całym obiekcie, czułam się trochę jak dziecko w przedszkolu, a nie mając nic innego do roboty pomiędzy zabiegami, zaczęłam obserwować nasz polski lud jeżdżący do tzw „wód”.

Po tygodniu wnikliwej obserwacji, poczyniłam pewne spostrzeżenia i odkrycia, które de facto bardzo mnie zdziwiły. Odkryłam mianowicie co w pewnym wieku różni kobiety od mężczyzn. Każdy czytając ten tekst, uśmiechnie się teraz pod nosem i pomyśli, że chyba najwyższy czas na takie odkrycia. Ale cokolwiek myślicie to nie o to mi chodzi! J W pewnym wieku mężczyźni od kobiet różnią się poczuciem estetyki i higieny. Tak , tak! Nadmienię może, że tydzień, który tam spędziłam należał do wyjątkowo upalnych.

Nie śmiem tu oczywiście twierdzić, że zdarza się tak w absolutnie 100 % ale śmiem twierdzić, że w większości. Może to specyfika miejsca, może specyfika ludzi przyjeżdżających w takie miejsca, może specyfika regionu …nie wiem! Może warto by było zgłębić ten temat bardziej dokładnie …

Ale cóż takiego odkryłam? Otóż obserwując panie, zauważyłam, że obojętnie jakiej były one tuszy czy jaką miały sylwetkę, zawsze, ale to zawsze były zadbane. Wiadomo, że w wieku 65 lat wzwyż i to w miejscu takim jak sanatorium, gdzie nie przyjeżdżają na ogół ludzie zdrowi, niewiele można było spotkać bogiń o zniewalających kształtach, chociaż takie też się zdarzały. Śmiem jednak twierdzić, że 95% pań miało na co dzień zrobione włosy, manicure, pedicure … kobiety, które widziałam były ładnie ubrane, zadbane i na ogół widać było, że dbają o siebie chodząc do kosmetyczki a wokół nich unosił się zapach dyskretnych, ale dobrych perfum. W większości były to przecież kobiety w wieku w jakim byłaby moja mama i z przyjemnością patrzyłam na to, jak fajnie o siebie dbają i nie zapominają, że niezależnie od wieku, nadal można wyglądać, ruszać się i zachowywać kobieco.

Z drugiej strony byli panowie. Uff! No właśnie …. Nie wiem właściwie od czego zacząć. Od skarpetek w sandałach? Czy może od koszmarnie zaniedbanych stóp jeżeli tych skarpetek w tych sandałach nie było? Nie wiem …wiem, że jednak najgorszą rzeczą jaka co chwilę rzucała mi się mimochodem w oczy był wielki, wypasiony brzuch. Jakby ci panowie zaraz mieli urodzić słonia! I koniecznie ten brzuch musiał być na wierzchu, nie przykryty żadnym polo ani podkoszulkiem. I koniecznie spocony. Noszony z dumą, tak aby każdy mógł podziwiać to co tak długo hodowali przy pomocy piwa i golonki.  Kobiety też przecież są grube ale jakoś żadnej z nich nie wpadnie do głowy, by zakładać krótką bluzeczkę eksponując zwały tłuszczu. Kobieta ubierze coś luźnego, założy narzutkę i zamaskuje niedoskonałości.  A mężczyźni? Te wszystkie niedoskonałości eksponują jakby zapomnieli, że czas prężenia torsu na plaży dawno minął z chwilą gdy zasiedli przed telewizorem z piwem w ręku. Zamiast założyć polo, jakiś podkoszulek …czy cokolwiek ! zakładają koszulę ( najlepiej taką do marynarki tylko z podwiniętym rękawem) , rozpiąć ją na całej długości i wyeksponować wielki, spocony brzuch zapinając pod nim pasek od spadających, krótkich spodni. A potem siadają rozparci jak basze na ławkach i taksując wzrokiem przechodzące panie, całym swoim jestestwem i pozą jaką przybierają, zdają się wysyłać sygnały typu „ Popatrz, jaki jestem boski!” O! Boże! Czy oni nie mają luster? Czy może istnieją tak zdesperowane kobiety, które ich w tej boskości utwierdzają? Nie wiem! Ale , drodzy panowie ….trochę mniej piwa, więcej ruchu i samokrytycyzmu a jeżeli przytyjecie, to zmieńcie ubrania … A wy drogie panie … nie dbajcie tylko o siebie, ale też zwracajcie uwagę na to jak wasi panowie pokazują się publicznie …


poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Z cyklu listy eL do Be: Escape to the city ....

Moja droga Be,

W tutejszej TV wielką popularnością cieszy się program "Escape to the Country". Polega on z grubsza na tym, że ludzie z wielkiego miasta (najczęściej z równie wielkim budżetem) marzą o ucieczce na sielską anielską wioskę, tak by znaleźć się z dala od huczącej rzeczywistości metropolii. Wszystko jest ok jeśli owa wioska położona jest gdzieś na wybrzeżu, lub jeśli tak naprawde jest to malutkie miasteczko.

Nie do końca pamiętam, bym brała udział w owym programie, ale faktem jest że w moim przypadku ewidentnie coś poszło "nie tak". Aktualnie poszukuję show, które działa w drugą stronę...Escape to the city - słyszałaś może? Po trzech miesiącach wiem już że:

1) wieś jest fajna o ile masz szansę faktycznie w niej mieszkać, tj. np możesz w dowolnej chwili pójść do lokalnego sklepiku na małe zakupy, pogadać z sąsiadem o pogodzie...gorzej gdy jakże urocze mieszkanie znajduje się w środku pola, a do jakiejkolwiek cywilizacji jest kilometr w każdą stronę. Dałam się nabrać na stary trick pracodawcy/agenta nieruchomości pt. "spokojne miejsce blisko natury".
Tym sposobem "tuż pod miastem" oznacza tyle samo co "3 km od świata i na granicy parku krajobrazowego". W ramach sąsiadów zza płota: z przodu daleko za krzakami zbiornik wodny, ale zakaz kąpieli, na lewo bezkresne(no dobrze, kończą się po około 3 km) pola aż pod oxfordzką obwodnicę, na prawo łąki i krowy w niewyobrażalnej ilości(ostatnio tyle rogacizny na wolnej łące widziałam chyba z 20 lat temu!), bażanty, wiewiórki, osy, a z tyłu las! Prawda że pięknie? O tak! Ale po trzech miesiącach masz poważny problem - stado z sąsiedztwa odprowadza Cię na autobus żądając okupu za ochronę, najlepiej jakbyś się podzieliła tym co masz w siatce...



2) spacer nie jest możliwy chyba że akurat jakiś litościwy człowiek wykosił trochę więcej trawy niż zazwyczaj. Po prostu tutaj NIE ma pobocza, a co za tym idzie - czas życia przeciętnego pieszego określa pierwsza nadjeżdżająca ciężarówka. Chyba że lubisz sporty ekstremalne, w tym wypadku chodzenie po pachy w pokrzywach, wtedy super!

3) kierowcy z autobusu podmiejskiego (jakże ironiczna nazwa...) za każdym razem gdy opuszczasz pojazd w środku pola mówią coś w stylu "uważaj na siebie kochana!". To nie dodaje animuszu...:-)


Dlatego poszukuję programu Escape to the city. Słyszałaś o takim?:-) 


czwartek, 13 sierpnia 2015

Znowu zamiast listu lub felietonu ...ale wakacyjnie :-)

Znowu coś mądrego czyli tekst Phila Bosmans'a. Tym razem na czasie bo mamy przecież wakacje a czasami zapominamy po co w ogóle człowiek jedzie na te wakacje. Nie jedziemy po to by się "lansować" ( jakież modne jest to teraz słowo), nie jedziemy po to by sie pokazać, chociaż czasami mam wrażenie, że głównym celem wakacji jest możliwość pochwalenia się potem nimi na facebook'u. Nie mam nic przeciwko temu, sama zamieszczam zdjęcia z wakacji. Ale zamieszczanie zdjęć na fb nie może być jedynym celem tych wakacji. Zapominamy jednak o tym, że jedziemy na wakacje by odpocząć, by mieć wspaniałe wspomnienia, by spędzić ten czas uśmiechając się do ludzi i patrząc na świat oczami dziecka - z zachwytem! Ja w tej chwili jestem na wakacjach i mam nadzieję, że właśnie tak będę na otaczający mnie świat patrzeć. Cudowne słowa z tego tekstu to " ...nigdzie nie znajdziesz raju, jeżeli nie nosisz go w sercu ... " Jakże cudownie byłoby ten raj w sercu znaleźć. I tego wszystkim wakacyjnie życzę.

PRZEŻYĆ PIĘKNIE DNI
Gdy wyjeżdżasz na urlop, rób to ze spokojem.
Dla wielu wakacje są tak samo męczące,
jak przyprawiający o rozstrój nerwowy dzień powszedni,
od którego chcą uciec.
Najpierw gorączkowe poszukiwanie odpowiedniego miejsca.
Tysiące przygotowań, o niczym nie wolno zapomnieć.
Po drodze godziny w korku na autostradzie.
Potem tłok i hałas na przepełnionych placach kempingowych.
Wytworni siedzą w wykwintnych hotelach przy plażach jak ciołki,
które także w czasie urlopu nie ważą się śmiać.
Ich smutne życie zostało przeniesione zaledwie o kilka tysięcy
kilometrów.
Inni leżeliby najchętniej cały dzień w słońcu.
Nie dla słońca, lecz po to, by się pięknie opalić.
Wracają porządnie opaleni, ale też porządnie znudzeni,
by tak samo niechętnie jak wcześniej znów pójść do pracy.
Gdy wyjeżdżasz na urlop, rób to ze spokojem.
Nie szukaj urlopowego raju zbyt daleko.
Nigdzie nie znajdziesz raju,
jeśli nie nosisz go w sercu.
Wyrzuć za burtę cały balast: troski, kłopoty, złość,
wszelkie spory i narzekania. Spraw sobie piękne dni!
Możesz się opalać do woli, jeśli brązową skórę
uważasz za lepsze opakowanie.
Ale przede wszystkim ciesz się, dziw się jak dziecko
światłu i słońcu, miłości i życiu.
Urlop to piękne dni w spokoju,
piękne dni dla ciebie i dla ludzi, którzy są z tobą.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Z cyklu listy eL do Be: Pralka ...

Moja droga B

Na początku była to mała górka - ot pagórek jakich wiele we wszechświecie. Po pewnym czasie - zupełnie niezauważenie ale jednak...urosła! Zaczęłam się zastanawiać kiedy to się stało, no i jak to w ogóle możliwe, przecież ja ją obserwuję codziennie - nie wykazywała żadnej nadmiernej aktywności - przynajmniej jak do tej pory. Niestety, mimo moich usilnych starań owa góra nieubłabanie rosła...w siłę, w objętość, a co gorsza zaczynała nabierać niepokojącego aromatu. Nadszedł w końcu taki dzień, w którym należało zrobić coś, co do tej pory oglądało się tylko w filmach...

Mała dygresja

Zauważyłaś może, moja droga Be, że nie doceniamy prostoty? Że ogromnej większości ludzi imponuje coś - cokolwiek by to nie było - co jest skomplikowane, albo przynajmniej sprawia takie wrażenie ? No więc ja prostotę doceniam bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, a zwłaszcza od momentu, kiedy to przegrałam te nierówną walkę....

Tak. Pora zrobić pranie w typowo angielskiej pralni. Niestety, w krajach z zasady obcych panują obce zasady współistnienia ludzi i maszyn o czym boleśnie się przekonałam na własnej skórze:-) Do tej pory wyglądało to tak, że szłam do łazienki, wrzucałam pranie do pralki, bzzzzyyyt pokrętło na odpowiedni program i po pewnym czasie - tadaam gotowe. Nie tym razem...
Podobieństwa skończyły sie na słowach "szłam do". A zatem kiedy juz zapakowałam swoje brudy do torby, oraz upewniłam się że idzie z nami proszek w płynie a takze tutejsza monarchini tym razem występująca na bilonie - a wiedziałam że iść musi (w wersji 'po dwie sztuki z każdej monety') - poSZŁAM DO (koniec podobieństw) pralni znajdującej się w podziemiach mojego tutejszego bloku z cegły.



Ok, jest instrukcja - myślę sobie "hurra dam radę" - tu został popełniony pierwszy grzech pychy. Niby prosto - wrzuć pranie- polej proszkiem - zamknij klapę- wrzuć monetę-czekaj-wyjmij wyprane!
Lista rzeczy które udało mi się zrobić prawidłowo: wrzucić pranie do środka maszyny oraz dopasować kształt monety do otworu w pralce.

Lista rzeczy których nie udało mi się zrobić prawidłowo: cała reszta.

Nic nie chciało działać tak jak powinno. O ile monetę dało się dopasować, o tyle nijak nie szło umieścić ją wewnątrz piekielnego ustrojstwa wbudowanego w pralkę - a to był jedyny sposób na jej uruchomienie. Nie pomogły prośby, groźby, rzucanie czarów i przekleństw - nic nie było w stanie przekonać maszyny do współpracy. Po ponad 40 minutowej walce poległam, wyjęłam zalane detergentem ciuchy, i udałam się do - a jakże - swojej łazienki, gdzie wzorem kobiet z dawnych czasów ręcznie potraktowałam wszystko to, co potraktowane zostać musiało. W życiu nie zostanę zawodową praczką ręczną- o takie mam postanowienie! Za dużo spalonych kalorii mnie to kosztowało:-)

Ps

...kilka dni później zawarłam strategiczną znajomość z właścicielką pralni, która to pralnia jest tuż obok mojej pracy :-) 

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Z cyklu listy eL do Be: Grunt to zdrowie ...


Moja droga Be.
                                                                              
Bylam w Butli. Tzn Botley, ale mam tendencje to polonizowania świata dookoła, jeśli przypadkiem jest obcy. Wracając do tematu - Butli to takie przedoxfordzie, które samo siebie nazywa dzielnicą Oxfordu [a wcale nieprawda, bo tablica Welcome jest dwa przystanki dalej - no kompleks przedmieścia jak nic], w każdym razie to tam mam najbliższą przychodnię, a co za tym idzie tam się musze zapisać do lekarza pierwszego kontaktu - co dziś niniejszym uczyniłam. Tzn prawie - bo teraz tutejszy NFZ przyzna mi jakiś magiczny numer [ZNOWU NUMEERR!!!] i od wtedy będę mogła zadzwonić i powiedzieć, na co jestem chora i jakie lekarstwo mi jest potrzebne [tak to mniej więcej tu funkcjonuje, mówie serio]
Gdyby sie zdarzyło że nie wiem, co mi jest, wyjścia są trzy:
1)dobrze się zastanowić, przeanalizować obajwy i za pomocą dostępnych środków w tym neta spróbować się jednak zdiagnozować. To znacząco przyśpieszy proces wypisania recepty [jest szansa że nie będę musiała podawać nazwy lekarstwa jakie jest mi potrzebne, no bo może akurat nie znam np antybiotyków na zapalenie ucha środkowego]. Potem prościzna - idziesz do przychodni, i po wymianie kurtuazyjnych uprzejmości, i 10 minutach rozmowy o pogodzie [bo to istotne, i w dobrym tonie stwierdzić jaki rodzaj deszczu dziś pada] możesz zabrać swoją receptę. Ciekawostka: niektóre apteki poszły krok dalej i oferują że SAME odbiorą Twoją receptę, a że raz dziennie robią kurs busikiem po okolicy to.....choroba przebiegnie mniej wiecej tak: zdiagnozowanie się-telefon do przychodni-otworzenie drzwi panu z apteki-15 minut rozmowy o pogodzie-zażycie  pierwszej dawki leku. Ahh - gdyby się okazało że np masz uczulenie na jakiś składnik lekarstwa - no problem - wypiszą inne i przywiozą za free (o ile nie zeszłaś na wstrząs anafilaktyczny. Nie miej pretensji - wiedziałaś że jesteś uczulona – trzeba było wpisać w formularzu na poczatku przy rejestracji. Nie wiedziałaś? no to SKĄD oni mieli wiedzieć?? to takie proste :)
2) serio nie wiesz co ci jest, a wygląda bardzo źle. Ok, let`s make an appointment. Najbliższa wizyta we środę za tydzień, nie, nie możesz przyjść i zapytać lekarza czy zgodzi się ciebie "przyjać w drodze wyjątku", wcisnąć gdzieś pomiędzy babcię x  a babcię y, itp. aha! koniecznie przyjdź z numerkiem który Ci nadano ! W drodze wyjątku - zadzwonimy do Ciebie jeśli ktoś odwoła swoje spotkanie.
Co do choroby - Jeśli masz raka- ok, będziemy Cię leczyć. Jeśli to nie był rak i prawdopodobnie już wyzdrowiałaś to  koniecznie zadzwoń i odwołaj wizytę - może akurat ktoś też nie znalazł co mu dolega
3) zadzwoń po pogotowie [o ile masz jeszcze na tyle świadomości by powiedzieć gdzie mają przyjechać [niespodzianka - pytają o kod pocztowy, chcą wysłać pocztówkę, czy co?], ale tylko jeśli w 200 procentach wykorzystałaś już opcje 1 i 2, a samopoczucie i ciśnienie gwałtownie spada. Inaczej słono zapłacisz (w funtach) za niepotrzebne wzywanie ambulansu.  Przydatne przy wypadkach, porodach i przy pogryzieniu przez rekina.
jest jeszcze opcja 3a dla niecierpliwych:
Zgiń.
Z tym że odpowiednio wcześniej zadzwoń po firmę od pochówku, upewniając się że załapiesz się na godziny pracujące, średni czas oczekiwania na smutnych panów w garniturach to okolo 8 godzin w dzień powszedni, do ponad 12 godzin w skrajnych przypadkach przy weekendzie. A że raczej nie zdarzają się przypadki zejścia tuż pod zakładem - no właśnie - cóż za nietakt wyrywać ludzi do pracy w dzień wolny!

Tego wszystkiego i kilku innych rzeczy dowiedziałam się dziś w przychodni. Zatem czekamy na kolejny numerek....:)