Translate

czwartek, 30 lipca 2015

Z cyklu listy Be do eL - Miejskie zwierzę ... a może nie?

Moja droga eL,

Wiesz o tym, że jestem zwierzęciem miejskim. Lubię zgiełk miasta i tysiące ludzi, którzy ustawicznie, 24 godziny na dobę przemieszczają się z jednego miejsca w drugie. Lubię skąpane w słońcu ulice i chłód ławeczki pod drzewem w miejskim parku. Lubię dźwięk miasta, szum samochodów, pisk opon, dźwięki klaksonów, rozmów i tłukącego się po szynach tramwaju.

Nawet na wakacje lubię jeździć do miast, wchłaniać ich atmosferę, czuć ich zapach, słuchać dźwięków i smakować powietrze. Uwielbiam miasta i ich historię, lubię błądzić uliczkami w nieznanym mi kierunku i odkrywać zaułki, na których coś na pewno kiedyś się wydarzyło.

I dlatego ze zdziwieniem odkryłam, że uwielbiam przebywać na mojej działce w Tenczynku. Ja! Osoba, która nie znosi babrania się w ziemi! Niesamowite! Ja po prostu lubię tam być. I nigdy bym się tego po sobie nie spodziewała. Przecież tam się nic nie dzieje! O zgrozo! A może jednak?

Codziennie rano idę do ogródka i na śniadanie zrywam sobie sałatkę, pomidora, ogórka i świeży szczypiorek do jajek sadzonych. Robię śniadanie i siadam na tarasie ze szklanką soku pomarańczowego ( ale takowe niestety na mojej działce nie rosną :-) ) i delektuję się smakiem i zapachem świeżych warzyw. Ja? Aż niewiarygodne! Osoba, której właściwie obojętne jest co je.



Po śniadaniu idę do ogrodu i z kawą w ręce mówię ‘dzień dobry” perukowcom, pozdrawiam krzewy i kwiaty a moje trzy ukochane psiaki, krążą za mną po tym ogrodzie krok w krok. Potem załączam małą, drewnianą fontannę, która daje więcej kojącego szumu niż ochłody , siadam w cieniu ukochanego dębu, któremu kiedyś, dawno temu nadałam imię „Bohun” i patrzę na kalinę ( czyli inaczej jarzębinę), która jest spiżarnią dla rozmaitych ptaków, tak samo jak rosnąca obok borówka. Celowo nie zrywam owoców, bo w ten sposób codziennie mogę obserwować spektakl z kolorowymi ptaszkami w roli głównej. Nie znam się na ptakach ale je uwielbiam. Rozpoznaję jedynie szczygły, sikorki i sroki. Ale przylatuje do mnie jeszcze wiele, wiele innych ćwierkających gości. Rano budzą mnie jedne, w ciągu dnia umilają mi dzień inne ( czasami przelatując tuż przed nosem gdy coś czytam) a wieczorem śpiewają mi nad uchem trzecie.

Nie wiem czy się starzeję czy po prostu się zmieniłam i uspokoiłam. Kiedyś po jednym dniu na działce, uciekałam do miasta … teraz żal mi stąd wyjechać.  Mogę tu pisać i czytać, plotkować przez telefon opalając się na leżaku, mam Internet i telewizję na deszczowe wieczory … i mam święty spokój, moje psiaki, szum fontanny, śpiew ptaków. A ludzie bez których nie mogę żyć? Są w zasięgu 30 kilometrów i 40 minut jazdy samochodem, gdyby mi się moja samotnia znudziła.  Czego właściwie mogę chcieć więcej? Chyba nic. No … może jeszcze kogoś kto skosiłby mi trawę, przybił parę desek tam gdzie odlatują a potem zjadł ze mną pyszny, domowy chłodnik … :-D  Hm … marzenie.


poniedziałek, 27 lipca 2015

Z cyklu listy eL do Be: Numerologia ...


MOJA DROGA Be
                                                                        
10.15 rano
....Pac, pac, pac........PAC!
Kolejne koperty wsunięte w szczelinę przez pana listonosza upadły na dywan. Chyba w całym życiu nie dostałam tyle korespondencji, co przez ostatnie trzy tygodnie. Zerknijmy co tym razem...
1) O! Potwierdzenie z tutejszej ubezpieczalni że przyznano mi mój własny, indywidualny numer ubezpieczonego. Wraz z informacją, że powinnam go dostać około dwa dni temu w osobnej kopercie.
Tak, dostałam. Dostałam też informację że złożyłam podanie o numer, potem że mam oczekiwać na numer, oraz że, jeśli numer nie pojawi się przez najbliższy tydzień, powinnam skontaktować się z osobą podpisaną na liście. W sumie pięć osobnych kopert - bo, po co wysyłać w dwóch!


2) Ten sam problem - tzn. zbyt cienkie koperty, które nie są w stanie pomieścić więcej niż dwie kartki A4 ma bank, do którego [mam nadzieję] będą spływać moje dochody. W związku z tym praktycznie codziennie otrzymuję szarą ekologiczną kopertę z wielkim napisem "poufne!". Dziś przyszły dwie - w jednej PIN, w drugiej informacja że mam oczekiwać na PIN, chyba  że już przyszedł to spoko. Poprzednia korespondencja to były podziękowania, że założyłam konto, przypomnienie jakie konto założyłam, informacja na temat warunków przyznania mi debetu, gdybym jednak go chciała, informacja na temat przyznania mi hipoteki - gdybym kiedyś potrzebowała, oraz krótkie streszczenie oferty ha-es-be-ce. Wszystko w osobnych szarych eko-paczuszkach..
Sterta rośnie..
3) Najciekawsze - wieści od pracodawcy. Zupełnie nieistotne że widzimy się codziennie. Mam wrażenie ze wysyłanie korespondencji - nieważne czy istotnej, czy nie to takie...podtrzymanie konwersacji i należy do dobrego tonu. A że prawie-każdy chciałby być uważany za prawie-królową...otóż to. Efekty podtrzymywania konwersacji piętrzą się na moim stole.

A to dopiero początek, czeka mnie jeszcze zapisanie sie do lekarza....

niedziela, 26 lipca 2015

Twitter :-D

Witaj Twitter ! ... mamy już swoje konto! Teraz informacja o każdym wpisie na naszym blogu będzie publikowana na Twitter, nie tylko na Facebook'u.

czwartek, 23 lipca 2015

Z cyklu listy Be do eL ; 5 o'clock czyli pora na herbatę ...


Moja droga eL,

Ponieważ w ostatnim swoim liście opisałaś ze szczegółami jak bardzo gardzisz typowo angielskim napojem jakim jest herbata z mlekiem i jak bardzo jest ona be… , fe ….  i w ogóle coś okropnego, śpieszę cię poinformować, że od lat już nie wiem ilu ja sama piję właśnie taką herbatę i uważam ją za bardzo dobry napitek. Oczywiście nie każda herbata nadaje się do picia z mlekiem, więc też nie każdą w ten właśnie sposób piję.

Zacznijmy od tego, dlaczego w ogóle Anglicy piją herbatę z mlekiem lub śmietanką. W Polsce ( a właściwie to niestety na całym już świecie) zostaliśmy przyzwyczajeni do picie herbaty tzw instant czyli w torebkach. Gotujemy wodę, zalewamy torebkę i po paru ruchach w dół i w górę tej torebki ( nadmieńmy, że nie z herbatą a ze śmieciami po herbacie) w kubku, wyrzucamy torebkę a potem „delektujemy” się czymś co może ma nazwę „herbata” ale na pewno nią nie jest.  Ja już pomijam, że taka herbata to same śmieci, dodatkowo nie jest ona zaparzona a smak samej torebki oraz kleju pozostaje niestety obecny w jej smaku. Dolewanie mleka do czegoś takiego jest oczywiście bzdurą bo otrzymujemy w ten sposób ciemną wodę z mlekiem – a nie o to nam chodzi.


Anglicy piją czarne mieszanki południowoazjatyckie o bardzo ostrym smaku, sporządzane głównie z herbat cejlońskich i indyjskich. Niewiele osób pije łagodniejsze odmiany herbaty chińskiej.  Herbatę wsypuje się do odpowiednio nagrzanego wcześniej czajniczka a następnie zalewa się ją dwukrotnie, pozostawiając na 5 minut do zaparzenia.  Po zaparzeniu wlewa się ją do ogrzanych filiżanek i należy pamiętać o bardzo ważnej zasadzie – nie dolewamy mleka do herbaty a herbatę do gorącego mleka.  Na ogół taką baaaardzo mocną herbatę z mlekiem pije się bez cukru ( co byłoby praktycznie niemożliwe bez mleka ze względu na gorzki smak), bądź z jedną bardzo małą kostką.

To jest angielski sposób, ale istnieje wiele innych. Przepisy na herbatę z mlekiem można znaleźć w starych książkach kucharskich z Niemiec, Polski i innych krajów, a na przykład bardzo dobrą herbatą z mlekiem jest ta przygotowywana na sposób tybetański. Herbatę z mlekiem można podawać z wieloma pysznymi dodatkami jak np. cynamon, rum, brandy lub ubite żółtka jajek z cukrem pudrem.

Co do tego, że tzw nasza Bawarka kojarzy się z karmiącymi matkami, to już dawno zostało dowiedzione, że picie herbaty z mlekiem wcale nie jest mlekopędne ( fajne słowo!). Udowodniono natomiast, że herbata z mlekiem pomaga w odchudzaniu, pomaga w gorączce, bezsenności oraz stresie. A do tego, co akurat dla mnie jest najważniejsze, nie wysusza tak strun głosowych jak mocna herbata bez mleka … i dzięki temu jako nauczyciel mogę ją pić przez cały dzień bez konieczności bania się o mój głos … :-D I wierz mi, że dobrze zaparzona i mocna herbata z odrobiną mleka lub śmietanki smakuje wyśmienicie. A jeżeli do tego podana jest w ślicznej, porcelanowej filiżance w maluteńkie kwiatuszki, to picie jej jest nie tylko ucztą dla zmysłów ale również dla duszy. :-)

A oto wpis z kuchni Lidla a propos angielskiej herbatki popołudniowa herbatka

poniedziałek, 20 lipca 2015

Z cyklu listy eL do Be: Ciągle pada ...



MOJA DROGA Be

Jest takie niezbyt ładne słowo - stereotyp. O tym, że owe stereotypy skądś się jednak biorą, przekonaliśmy sie podczas wrześniowego spotkania z modelką Krysią, a że historia lubi się powtarzać, to przyszło mi się dowiedzieć skąd wzięły się opowieści o mglistej krainie mlekiem i deszczem płynącej.
1) Deszcz. Rodzajów deszczu jest tak, że trzy razy więcej niż rodzajów serów we Francji. Odnoszę wrażenie, że Brytyjczycy mają ponad sto wyrazów, którymi doprecyzowywany jest ów opad atmosferyczny; dodatkowo prezenterzy pogody wzięli sobie za punkt honoru kwestie dodatkowych objaśnień, które pozwolą przeciętnemu zjadaczowi chleba tostowego zorientować sie jak dokładnie ten deszcz będzie padał. I tak chwila wieczornej prognozy i już wiemy, czy padać będzie bardziej w plecy czy w nos; czy można zabrać parasol, czy lepiej od razu pelerynę, kalosze po kolana czy do kostki, jechać autem czy lepiej autobusem (bo jak leje korki gwarantowane),a w ogóle to płaszcz beżowy czy granatowy, bo różne krople różnie się na ubraniu odznaczają...te wszystkie informacje ( i wiele innych) można wywnioskować z tego, co mówi uśmiechnięty i machający rękami pan, a to wszystko na tle chmurek, chmur, chmurzysk oraz mgły. Ważne - pana należy słuchać uważnie, kwestia pogody to temat poruszany przy każdej prawie rozmowie.
A później leje (na dwadzieścia sposobów), pada (na dziesięć), mży (na około trzydzieści), siąpi(na piętnaście).....
Ciekawostka - w sporej ilości tutejszych domów istnieje specjalne pomieszczenie przeznaczone tylko i wyłącznie na kalosze, a postawienie tam np. ziemniaków albo torby, traktowane jest  jako poważne wykroczenie przeciwko tutejszej kulturze. Wiem, bo widziałam! (pokój na kalosze, nie worek z ziemniakami)
2) Herbata z mlekiem. Ble, fuj, lee!
JAK MOŻNA!!! To jest najzwyklejsze w świecie morderstwo na niewinnej, świeżo zaparzonej herbacie! O ile jeszcze rozumiem (choć tez nie do końca) spożywanie w/w "bawarki" przez kobiety w ciąży i matki karmiące, o tyle dorosły facet popijający herbatę z mlekiem (którego to mleka świadomie i z pełną premedytacją dolało sobie do filiżanki) wola o pomstę do nieba. Niech jeszcze założy sukienkę i korale....choć w dzisiejszych czasach chyba mniej mnie zadziwia gość w kiecce niż herbata z mlekiem.
A fe!

c.d.n

środa, 15 lipca 2015

Dziś zamiast listu lub felietonu ...



Ostatnio czytając coś, znalazłam taki oto tekst, który postanowiłam tu zamieścić bo sama nie napisałabym tego inaczej a w 100% się zgadzam. Jest to tekst napisany przez człowieka o nazwisku Phil Bosmans, którego cytaty, książki i przemyślenia niedawno odkryłam.


CHOROBA MOWY

Mowienie jest na topie, czyny są niemodne.
Jeszcze nigdy nie mówiono tyle co dziś.
Jeszcze nigdy nad głowami ludzi nie przetaczała się lawina
tylu pustych, bezsensownych słów.
Każdy pragnie mówić, każdy chce zabrać głos.
Ale tylko niewielu ma coś do powiedzenia,
bo tylko niewielu potrafi znieść
ciszę i wysiłek myślenia ...

Niegdyś zarazek choroby mowy
kochał stoliki w restauracjach i spotkania przy kawie.
Dziś wirus ten atakuje popularny talk-show,
zebrania, konferencje, kongresy, debaty publiczne,
najchętniej ludzi, z których jeden mówi o drugim
coś wręcz przeciwnego.
Wirus mowy czuje się nadzwyczaj dobrze
w niezrozumiałych wyrazach obcych lub frazesach:
"Wychodzę z założenia" lub "W moim odczuciu"
albo "To nie ma sensu"

Módl się każdego dnia słowami tej zwykłej
aktualnej modlitwy
"Panie, pomóż mi trzymać mój wielki język za zębami,
aż będę wiedział co mam powiedzieć. Amen "
Lepiej jest milczeć,
i tylko głupio wyglądać,
niż dużo mówić i w ten sposób udowodnić,
jak bardzo się jest głupim.

Phil Bosmans

#philbosmans


środa, 8 lipca 2015

Z cyklu: listy Be do eL - język ...obojętnie jaki

Moja droga eL,

Kończy się rok akademicki, a właściwie już się skończył. To przypomniało mi o paru ostatnich miesiącach gdy …co tu dużo ukrywać … przechodziłam lekki kryzys egzystencjonalny … To pewnie sprawa wieku i choć nie kupiłam sobie co prawda czerwonego sportowego auta ani nie przeszłam odmładzających operacji plastycznych to dużo …może za dużo … niestety myślałam.

Myślenie nie zawsze, jak się okazuje, jest rzeczą pozytywną ….czasami prowadzi do rozterek a te z kolei do lekkich form depresyjnych …. Ale nie martw się! Ze mną jest wszystko w porządku. Przynajmniej tak mi się wydaje.

Moje myślenie zaprowadziło mnie jednak na lekkie manowce i w pewnym momencie doszłam do wniosku, że tak właściwie to ja nic nie umiem a zawód, który wykonuję do niczego i nikomu tak naprawdę nie jest potrzebny. No bo , jakby tak popatrzeć  na to co robię … to co ja tak właściwie umiem? Inżynier buduje coś tam; lekarz leczy czasami nawet ratując życie; prawnik pomaga przejść przez meandry i zawiłości prawa a archeolog znajduje pozostałości dawnych cywilizacji tłumacząc tym samym naszą tutaj obecność. Każdy z tych zawodów wymaga wiedzy, wykształcenia i doświadczenia a przeciętny Kowalski, który 5 miesięcy pracował na zmywaku w Anglii, jeżeli to jego jedyne doświadczenie to żadnego z tych zawodów wykonywać nie może.

A mój zawód? Cóż! Ja znam tylko język. Tak samo jak co drugi przeciętnie wykształcony człowiek oraz przynajmniej 1/3 globu. Co z tego, że znam go lepiej? Co z tego, że czuję różnicę pomiędzy czasami czy słowami? Co z tego, że odróżniam jego barwy i odcienie a sarkazm w nim wyrażony nie ma przede mną żadnych tajemnic.  Dla przeciętnego człowieka to i tak jest absolutnie obojętne, bo skoro w swoim własnym języku czasami lub często robi błędy, to co za różnica czy robi je w obcym czy też nie.

Bo język to coś tak bardzo ulotnego, nieuchwytnego i niewymiarowego, że każdemu się wydaje, że można się go nauczyć w pół roku a co najbardziej przerażające … że można go kogoś nauczyć samemu nie do końca go znając.  Jeżeli inżynier popełni błąd to konstrukcja się zawali. Jak lekarz popełni błąd to pacjent umrze …. A jak osoba ucząca nas języka popełni błąd to co się stanie? Praktycznie nic. To że człowiek ma wtedy ogromną szansę mówienia językiem z pod budki z piwem to przecież nie jest istotne skoro i tak tego nikt nie zauważy. W końcu wszyscy będą tak mówić.

Czy to w ogóle jest ważne? Pewnie nie. W końcu co za różnica jakim językiem mówi lekarz byle dobrze leczył. Język i jego poprawność zeszły na dalszy plan. A jaka szkoda! Kiedyś rozpoznawało się klasę, urodzenie, wykształcenie, pochodzenie i miejsce zamieszkania człowieka, tylko poprzez słuchanie tego jak on mówi. A teraz? … szkoda nawet gadać.

Dlatego ludzie przestali zwracać uwagę na to kto ich uczy i jak ich uczy. Najbardziej poszukiwani są „nejtiwi” ;-) i nie istotne, że w swoim kraju taki „nejtiw” jest mechanikiem samochodowym ze średnim wykształceniem. Jest „nejtiwem”.  Uczenie kogoś języka zostało zepchnięte do rangi zawodu nie wymagającego kwalifikacji. Ile to ja razy słyszałam, że ktoś uczy języka bo był w Stanach. A jak długo? O! długo! Pół roku. A jakie ma kwalifikacje? No przecież chodzi na lektorat! Ciekawe jaką ma z tego lektoratu ocenę?

Czy ktoś na to wszystko zwraca uwagę? Już nie! Bo w modzie jest przeciętność i wszystko co szybkie, gdzie można wykazać postęp. Szybciej, prędzej a to, że po łebkach ? … Who cares!!!
I stąd mój kryzys. No bo po co ja się uczyłam tyle lat? Po co uczyłam się metodyki, gramatyki historycznej, literatury, historii, kulturoznawstwa, psychologii, nie mówiąc o dziesiątkach szkoleń w kraju i za granicą … czy studiach podyplomowych ….. Umiem tyle samo co ten, który pół roku pracował na zmywaku w Anglii …. Znam język … a przeciętny człowiek i tak nie zauważy różnicy.


I jak tu nie popaść w kryzys ….

#uczeniejezyka    #jezykobcy   #nauczycielejezykaobcego

środa, 1 lipca 2015

Z cyklu: listy Be do eL - Ot ... polska rzeczywistość ...

Moja droga eL,

Jak pewnie wiesz od jakiegoś czasu coś niedobrego dzieje się z moim głosem a właściwie ostatnio  przypomina on taki dolny sznaps baryton, w porywach skrzeczący a czasami przerywany obezwładniającym kaszlem, który kończy się brakiem dopływu tlenu do mózgu, co z kolei skutkuje tym, że jest mi słabo, nie mówiąc o tysiącach szarych komórek, które giną w mękach pod wpływem niedoboru życiodajnego tlenu, o którym już wspomniałam. Cóż! W końcu jestem nauczycielem ! Prawda? Większość nauczycieli cierpi na takie bądź inne schorzenia górnych dróg oddechowych oraz strun głosowych. Ja cierpię na przewlekłe zapalenie krtani z odczynem alergicznym, mam coś tam ze strunami …  a co najgorsze …pogarsza mi się i każdy z moich studentów doskonale o tym wie, bo musi słuchać mojego, wyjątkowo nieprzyjemnego chrypienia.

Dziesiątki razy rozmawiałam z moimi kolegami i koleżankami po fachu i każdy zawsze mi powtarzał, że najwyższy czas pójść do lekarza i poprosić o skierowanie do sanatorium. 3 tygodnie zabiegów i głos ma szansę powrócić do jakiego takiego brzmienia, nie mówiąc o tym, że skończy się zapalenie, które może się przerodzić w coś zupełnie innego. I tu następowało straszenie mnie różnymi chorobami typu bezgłos, rak krtani etc. etc.  W chwili gdy okazało się, że ja już od trzech miesięcy nie mogę wyjść z choroby a nad głową zawisło widmo niemożliwości pracy ( a przecież nic innego nie umiem robić) … zebrałam się w sobie i postanowiłam pójść do lekarza. 

I tu się okazało, że wcale nie jest to takie proste. Już pomijam, że po uzyskaniu od lekarza skierowania, składa się je w NFZ-cie a następnie czeka na przydział prawdopodobnie ze 2 lata. Ale przynajmniej za te dwa lata można pojechać na 3 tygodnie intensywnych zabiegów, do których każdy kto ma jakieś schorzenia i płaci na NFZ ma prawo.

No właśnie ! Ma prawo! I co z tego? Poszłam do mojej pani laryngolog, do której chodzę od lat i która chyba wie ile razy choruję i jak. Poprosiłam o wypisanie skierowania, na co dowiedziałam się, że to jest obowiązek lekarza pierwszego kontaktu a ona na takie rzeczy nie ma czasu. Poszłam więc do lekarza pierwszego kontaktu i co? … niech to wypisze laryngolog. Poinformowałam go, że laryngolog właśnie mi odmówił a on na to, że jego to nie interesuje, bo to nie jego działka. Wtedy odpuściłam, chociaż wydało mi się dziwnym, żeby odsyłać od Annasza do Kajfasza osobę która de facto jest pacjentem i wcale nie musi się na procedurach znać.

Ponieważ zaczęły się wakacje, postanowiłam, że teraz mogę za tym pochodzić, więc znowu poszłam do lekarza pierwszego kontaktu i pytam, co mam zrobić aby dostać skierowanie do sanatorium. Popytałam tu i ówdzie i każdy mi mówił, że to robi lekarz pierwszego kontaktu. Zadzwoniłam do NFZ i tam mi to potwierdzili. A ja cóż się dowiedziałam od mojego lekarza? Znowu! Że lekarz pierwszego kontaktu nie jest od tego, że mi nie wystawi skierowania bo nie będzie brał odpowiedzialności, bo nie on mnie na to schorzenie leczy. I co ja mam teraz zrobić? Napisałam do NFZ z pytaniem kto właściwie takie skierowania wystawia i zobaczymy co mi odpiszą. O ile mi odpiszą. A tak właściwie, to sobie pomyślałam, że skoro lekarz pierwszego kontaktu nie wystawia skierowań na schorzenia, które nie leczy … to po co on właściwie jest? Bo przecież on nic tak naprawdę nie leczy oprócz kataru. Nie jest kardiologiem, ortopedą, laryngologiem czy dermatologiem …. To na jakiej podstawie tacy lekarze wypisują recepty na np. lekarstwa na serce?


Postanowiłam się nie denerwować.  Za parę dni będę już miała wakacje to głos mi odpocznie, w domu zrobię sobie inhalacje i codziennie będę popijać gotowane siemię lniane oraz koszmarnie niedobre ziółka. Mamy 21 wiek, medycynę postawioną na najwyższym poziomie a ja będę się leczyć jak za króla Ćwieczka. Dlaczego ? Bo lekarz ma za mnie określoną stawkę. Jak mnie przyjmuje w przychodni to trwa to 5, no! Góra 10 minut. Jak będzie musiał wypisać skierowanie to zajmie mu to godzinę albo i więcej.  Zwyczajna matematyka i zwyczajne finanse … a ja nie dam łapówki bo zwyczajnie takie mam zasady … zrobię piekło na pół Krakowa ale w łapę nie dam. Nie po to tak ogromna część mojej pensji co miesiąc jest mi zabierana, żeby mnie jeden z drugim odsyłał bo żadnemu się nie chce porządnie pracować.

#lekarzpierwszegokontaktu  #nfz  #leczeniewsanatorium