Translate

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Język (nie)parlamentarny

Oglądając ostatnio jeden z wielu programów informacyjnych  zwróciłam uwagę na redaktora, który co chwila podkreślał że bohaterowie jego reportażu – słusznej wielkości panowie walczący o uznanie ich zdania jako ważniejszego od zdania tych stojących „po drugiej stronie płotu” – posługują się tzw. „językiem nieparlamentarnym”, i właśnie dlatego to on - redaktor musi tłumaczyć wszystko co zostało „wypikane” – no bo przecież nie cytować…
Dziesięć minut później, na tym samym kanale, i w tych samych wiadomościach politycy nasi kochani zwyzywali się w świetle reflektorów od najgorszych, a w ramach dokładki powiedzieli sobie m.in.
- kim według nich była z zawodu czyjaś szwagierka/kuzynka; no niestety nie pracownikiem uniwersytetu, powiedzmy że zasugerowano branżę hmm..przydrożnej rozrywki na skraju lasu i nie był to bar z hot-dogiem,
- co sądzą o umiejętnościach zawodowych rozmówcy – gdzie w bardzo pokrętny sposób nawiązano do profesji wspomnianej kuzynki/szwagierki, oraz zasugerowano konieczność zmiany aktualnie wykonywanego zajęcia na to samo którym para się wyżej wymieniona pani z rodziny, z racji tego że w sumie i tak nic innego nasz adwersarz nie umie robić,
- rozpatrzono kategorię cudu jako istoty samej w sobie („to cud że taki idiota jeszcze żyje”)
- przećwiczono niezwykle przydatną umiejętność jednoczesnego mówienia, słuchania, i przewracania oczami z koniecznym przecinkiem w postaci najczęstszego kłamstwa o treści „ja Panu nie przerywałem!!!”
- oraz pożegnano się tradycyjnym „pocałuj mnie w miejsce gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę”
No i tak sobie pomyślałam, słuchając tego wszystkiego, że chyba już najwyższa pora zmienić definicję języka parlamentarnego, bo jego pierwotne znaczenie daaawno straciło na aktualności..

J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz