Translate

niedziela, 2 listopada 2014

Niepamięci cud



Prawie zawsze o tej porze roku zaskakuje mnie nagłe i gwałtowne ochłodzenie, jak bardzo delikatne i stopniowe ono by nie było. No i jest mi zimno, tak gdzieś poniżej +12 zaczynam rozglądać się za swoim płaszczem, przy czym wskazane jest by występował on w towarzystwie grubego wełnianego swetra (a najlepiej trzech). W ramach samopomocy można czasem sięgnąć do schowka, ale tam nieprzerwanie trwa najbardziej tajemniczy proces chemiczny świata (tzw. „przegryzanie”) zatem z rozgrzewających właściwości tatowych nalewek skorzystam nieco później. Może jakoś dałoby się przetrwać, spróbować zapomnieć, zwalczyć zazdrość że gdzieś tam są kraje które kąpią się w słońcu nawet w listopadzie, ale niee…Lela z manią godną seryjnego zabójcy wspomina swój „wspaniały i bezproblemowy” wyjazd na miododajną wyspę w sezonie jesień/zima 2013; zwykle zamykając się w „obozejakciepłobyło” (nie wiedzieć czemu zdanie to często występuje wraz z niezrozumiałym oskarżeniem typu „pococitrzyswetry?”). Ten podręcznikowy wręcz przypadek zaniku pamięci to najlepszy dowód na to, że czas zaciera nam obraz rzeczywistości jaka miała miejsce, a zostawia te przyjemniejsze doświadczenia…wykopałam z czeluści mojej poczty pierwsze maile o „bezproblemowym i cudownym” pobycie tamże, nieco skrócone na potrzeby tego wpisu

Historia o tym że początki bywają trudne, zwłaszcza w obcym miejscu i daleko od domu;)

30.10.2013
Moja droga B.!
(…)
z samolotu poza Słowacją widziałam tylko chmury, dopiero potem Sycylię, jakieś drobiazgi i jest! Miododajna! wychodzimy, czeka gość z kartka Katarzyna and Alexandra[moja współlokatorka to be, pamiętasz]. Myślę sobie-jest ok. Trochę mniej ok robi się 10 minut później, kiedy pan taksówkarz - a prywatnie znajomy właścicielki mieszkania daje ją do telefonu a tam słyszymy ze:
-dziś prześpimy się "gdzieindziej" bo nasz pokój jeszcze jest zajęty
-klucze ma taksiarz i nam je da
-ona je „lancz” i nie ma czasu gadać

hmm..no,ok, taksiarz ewidentnie dążący do aparycji włoskiego macho [w czym nieco przeszkadzał mu brak zęba tu i owdzie, ale może to tylko galopująca diastema...] porozumiewał sie sobie tylko znanym dialektem języka angielskiego, co powodowało pewne problemy w komunikacji. Z innych języków znał jeszcze chyba turecki [wnioskuje po nieco przydymionej genetycznie twarzy, oraz rozmowie z właścicielką gdzie większość slow  brzmiała jak "stambułkebab" wiec to tylko moje przypuszczenia., ale...] zawiózł nas pod dom w sąsiedztwie jednego z trzech tutejszych sklepów „Lidl"[to za chwile będzie istotna informacja..], dał klucze, zainkasował 7.5 euro/os i pognał w siną dal wciąż wierząc ze jego czar i urok jeszcze kiedyś zdziała cuuda, a ze akurat nie dziś, no cóż...;]

Po 10 minutach grzebania kluczami w zamku wchodzimy, no ok. dokładnie to wytargujemy za sobą walizki, i...!! hurra 29 stopni trzy razy łamanych i pod górę- I love it. Dzięki tej wspaniałej przechadzce opracowałam niezwykle interesujący sposób wchodzenia z ważącą 20kg.200gr walizką po śliskim marmurze ułożonym zupełnie przypadkowo w kształt przypominający - ale tylko trochę - tzw. "schody".
....wchodzę po tym wyrobie schodopodobnym, po osiągnięciu ostatniego podnoszę głowę i stwierdzam, co następuje:
- jestem w salonie połączonym z kuchnia...
- ...i widzę około 5-6 drzwi, zamknięte każde, zza jednych- tych najbliżej dobiega miarowe "mbwatambwata"
- podłoga.mnie.trzyma.mocno.jak.dobry.klej.swoja.tapetę.

około 5 minut później Ola, która przeżyła wejście po wyrobie schodopodobnym pomaga mi odkleić się od podłogi, i sprawdzamy doświadczalnie do którego zamka pasuje nasz klucz....Okazuje się że:
- pasuje do wszystkich zamków
- za jednym z nich leżą na łóżku dwaj "czarnoskórzy" w gaciach solo i na wejście im do pokoju nie reagują w żaden sposób znany ludziom którym właśnie ktoś otworzył kluczem ich własne drzwi
- za każdymi drzwiami jest wszystko to co mówi Ci ze ktoś tu mieszka, przy czym „wszystko” jest w mniej lub bardziej rozpierniczonym stanie

To jest właśnie moment w którym zauważam stolik i krzesła [zza śmieci],i podejmuje decyzje że czas najwyższy wyciągnąć tablet, i ratować naszą skórę. Jest to również moment jedynej realnej komunikacji na trasie ja+Ola vs czarnoskórzy: pokazali nam gdzie jest hasło do internetu:)
Podczas kiedy ja szukam nam innego lokum, Ola próbuje ustalić "o co kaman", a nasi nowi znajomi radośnie przygotowują sobie obiad, tj skrzydełka kurczaka solo bez użycia tłuszczu ale za to z piórami owszem tak. Niedługo potem robi się gęsto od ludzi,bo:
- amatorów skrzydełek odwiedza ich kumpel Clyde, jedyny z którym dało się pogadać, dowiadujemy się m.in. że stan umysłowy właścicielki mieszkania pozostawia sporo do życzenia
- z "dachu" dosłownie spada mi na głowę Niemiec o przyjaznym wyrazie twarzy który mówi ze mieszka "tam na górze" [oo jeszcze pokój? a może i tam mój klucz pasuje....], ale w sumie to jest tu przez przypadek (nie on jeden..)
- do mieszkania po tzw. „schodach” wchodzą 4 dziewczyny, jedna z nich okazuje się  urzędować tam gdzie niby i my mamy spać, spoko, tylko ze ona wyjeżdża dopiero za 3 dni, a łóżka są dwa, no integracja pełną gębą ale nie wiem czy aż na takiej mi zależy..o losie!

W międzyczasie udaje mi się dogadać z babką u której od początku mamy w rezerwie pokój w innym miejscu…. a że jedynym punktem charakterystycznym jaki znamy jest stojący obok domu Lidl [otóż to!] no to tam po 20 minutach spotykamy się z pierwszym normalnym człowiekiem na Miododajnej. I tak oto siedzę sobie na balkonie który przez najbliższe miesiące posłuży mi jako „mój własny”, i cieszę się widokiem kawałka morza. Co będzie dalej nie wiem, ale zaczyna się ciekawie.…
(…)

PS
Był to faktycznie "bezproblemowy" pobyt ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz