Kilka
dni temu w internecie zaczęło krążyć takie oto zdjęcie przesłane przez
pana zajmującego się zawodowo współpracą z wszelkiej maści modelkami..:
Kreatywne
podejście, nie przeczę, mam jednak pewną obawę - graniczącą z
pewnością – że autorka tego zapisu ciągle zastanawia się z czego wszyscy
się tak śmieją. A to przekonanie bierze się z moich doświadczeń. Mimo
chłodnej aury za oknem, przypomniał mi się ciepły tydzień w środku
września, kiedy to razem z Lelą miałyśmy przyjemność poznać kilka bardzo
urodziwych pań, w większości miłych i sympatycznych dziewczyn,
ale…przekonałyśmy się też że „one” – czyli podmioty różnych dowcipów o
blondynkach/modelkach jednak gdzieś tam istnieją…Kiedyś już o tym
wspominałam, ale w trochę innym miejscu, a druga okazja może się nie
trafić. Oto skrócona wersja jesiennego opowiadania Leli, z moim epilogiem.
☺
Tytułem wstępu:
W pewne lipcowe popołudnie Moja Droga B. gdzieś między 18.37 a 18.39 zapytała czy nie miałabym ochoty jej pomóc „kiedyśtam wewrześniubojestsprawa”. (…)Nieco później doustaliłam że do Krakowa przyjadą bardzo ważni państwo, którym trzeba potowarzyszyć w zwiedzaniu miasta – no to super, coś dla mnie.
Aż nadszedł wrzesień, przyjechali goście, i potwierdziło się stare przysłowie że życie jest tak bardzo nieprzewidywalne….
Epizod 1 – Być modelką być modelką….
Zwykło się uważać, że najlepszy zegarek to ten szwajcarski, Niemiec płacze jak sprzedaje, Rosjanin pije od rana do nocy, a blondynki/modelki są „dziwne”. No takie stereotypy. Ale raz na jakiś czas dowiadujemy się skąd one się biorą…
Żeby nie wdawać się w zbędne szczegóły: kiedy już okazało się że „zostaję do końca imprezy” (…) miałam za zadanie pomóc przetransportować kilka Bardzo Ładnych Pań (takich, których zawodowym zajęciem jest min. bycie bardzo ładną) z Krakowa w stronę powiedzmy Katowic, a potem w razie potrzeby tłumaczyć na trasie POL-ANG i na odwrót.
To czego się od nich dowiedziałam na zawsze zmieniło moje życie..
1) piegi to zło. Z Ł O. Jak masz piegi (a ja mam) to nie żyjesz, a jeśli jeszcze żyjesz to nie ma dla Ciebie ratunku. W ogóle fakt że nie rzuciłaś się jeszcze w otchłań bezdennej rozpaczy z tego powodu jest szalenie niezrozumiały, powoduje konsternację i zażenowanie charakterystyczne dla opery w której pojawia się „rodowity mieszkaniec Nowej Huty w dresowym stroju ludowym” i nie widzi niestosowności swojego zachowania. A fe!!.
Przed piegami można a nawet należy się chronić, najlepiej w cieniu słupa ogłoszeniowego (tak, ten okrągły co stoi prawie wszędzie), i zupełnie nie na miejscu było pytanie dlaczego nie pod dachem 20 metrów dalej. Masz piegi to się nie znasz!
2) jeżeli stoisz na parkingu jakieś 500metrów od Dworca Głównego i chcesz wyjechać z Krk omijając korek na Alejach, to w stronę Katowic musisz kierować się „przez rondo Matecznego, potem Kalwaryjską i w prawo do głównej ulicy” (Wielickiej?). Nie ważne że dojedziesz do Bochni, masz piegi = wiadomo co..[tu uczciwie muszę przyznać że jednak znalazła się zdroworozsądkowa osoba, która nie twierdziła że przez Mogilskie będzie „naokoło” Jestem Ci wdzięczna dziewczyno!]
3) Bardzo dużo ludzi w stronach do których zmierzamy nazywa się „Ześląska”. Ona wie, bo słyszała wiele razy że jakaś pani się tak przedstawiała, nawet w telewizji (jak Boga kocham to są autentyki!)
4) Australia i Austria to jedno i to samo, no przecież to tak jak „Stany” i „USA”, prawda?! Taki skrót. Ona wie bo była w Australii w mieście Wiedeń, i było ładnie, nawet bardzo. A ten pan który przyjechał jest z Australii, to Ona mu powie, że była. I po co się czepiam zadając niewygodne pytania o język niemiecki..ohh wait przecież mam piegi….
5) Napisy na stacjach benzynowych są kretyńskie. Dlaczego tylko „ON” może podjechać po ropę?! Że co, mężczyzna lepszy? I o co w tym w ogóle chodzi?! Toż to jawna dyskryminacja!!
6) wisienka na torcie (jedna z wielu, ale coś wybrać musiałam) to szczere i troskliwe pytanie czy „nie deprymują Cię Twoje krzywe nogi?”….no nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałam niemniej jednak usprawiedliwia mnie fakt iż posiadając piegi musiałam się zająć właśnie nimi.;/
A to był dopiero piątek, do niedzieli kawał czasu...
Epizod 2
- Modelka Krysia
Nieodebrane połączenie od B, oznacza zawsze dokładnie tyle że „jestem jej potrzebna”. Zebrałam się dość szybko z ławeczki na której odpoczywałam, biegiem w dół, już prawie jestem i nagle….
….
(Tu pojawia się postać hmm nazwijmy ją „modelki Krysi” (imię zmienione, wszelkie podobieństwo …bla bla bla…). Poznałyśmy się jeszcze w Krakowie przy okazji uświadomienia mojej skromnej osoby co do przykrych skutków wystawiania twarzy na promieniowanie wszelakie - wiecie: piegi i te sprawy (co ważne była ona autentycznie zaniepokojona że ja nie rozumiem grozy sytuacji).
Modelka Krysia była miłą i sympatyczną osóbką, i jak każda szanująca się kandydatka na kandydatkę na miss kraju/świata (owszem chce startować) pragnęła pokoju na świecie oraz żeby nie było głodu w Afryce. Niestety chwilowo nie mogła zajmować się sprawami trapiącymi ludzkość, bo przez cały weekend trapiłam ją JA w mojej własnej spiegaconej osobie…..)
……………..B U M !!!!!........zamigotał świat tysiącem baaarw i głosem Kasi Stankiewicz, a chwile później otworzyłam oczy i okazało się że Krysia równie ostro wzięła zakręt. I to ona szybciej zareagowała:
- Nosz @#$%!& ..mać, Ty we mnie W E S Z E D Ł A Ś, uważaj następnym razem, widzisz przecież że(….)
Opis tego co mogłoby się stać niestety umknął mojej uwadze, gdyż zawiesiłam się na tym iż pierwszy raz w życiu w kogoś weszedłam. Próby negocjacji („Krysiu, przepraszam ale chyba jednak weszłam”) spełzły na niczym. Zostałam pouczona o konieczności dokształcenia się w dziedzinie poprawnej polszczyzny, po czym modelka Krysia oddaliła się z miejsca wypadku z gracją rączej łani, utyskując jedynie pod nosem na piegatą i krzywonogą tłumaczkę, co to angielski tak dobrze zna, a po polsku wysłowić się nie umie. Później wyjaśniono mi że „ona chyba lepiej wie co zrobiła” więc nie śmiałam się nawet odezwać…
Krysia nadziała się na mnie również wieczorem po kolacji, być może zaczęła wtedy podejrzewać, że chyba mam jej za złe te porady o papce z niedojrzałych porzeczek jako pomoc na piegi (btw.– chętni- dam przepis, Krysia twierdzi że działa!) skoro tak ciągle ją nachodzę w niewygodnych momentach. Ja naprawdę tylko czekałam na B., a obok trwała nierówna i straszliwa walka Krysi z walizkowym zasuwakiem który trwał na miejscu zablokowany kodem, i nijak nie chciał się poddać losowi bo walizka nie posiadała literek, tylko cyferki. Na karteczce z kodem („to nie moja walizka, musiał mi zapisać”) pismem pochodzącym z zegarków elektronicznych „CASIO” wyryto tajemne inskrypcje.. Kiedy udało mi się ją przekonać do małego eksperymentu, i odwróciła karteczkę „w drugą stronę” h stało się czwóreczką, a kod gładko wszedł, i zamki puściły….
Epilog:
Krysia, prawdopodobnie zdenerwowana nachodzącym ją przez cały weekend piegatym babskiem, rzuciła na Lelę czar niemocy, który objawił się w najmniej spodziewanym momencie. Otóż mój pilot pomylił zjazdy na [ok – źle oznaczonym…] małym i ciasnym rondzie, przez co wyczekiwana S1 stała się niespodziewaną A1; a to wydłużyło nam drogę do domu o dobre 40 minut. I tylko Bob Marley nucił z radia „Don`t worry, be happy”