Dziś będzie o ptaszku. A
dlaczego? Nie jestem ornitologiem a jedyne ptaszki jakie odróżniam to gołębie,
kawki, jaskółki ( bo nisko latają :-D ) , kanarki i papugi …już z odróżnieniem
wrony od gawrona mam problem i nigdy nie wiem czy to co właśnie przeleciało to
kruk czy nie. Nie znam się na ptakach i wstyd to przyznać, tym bardziej, że
uwielbiam naszych skrzydlatych przyjaciół, dokarmiam w zimie i wieszam domki
lęgowe … Dlaczego więc postanowiłam zamieścić dzisiaj tekst o takim jednym
szarym, magicznym ptaszku? Bo wczoraj zadzwoniła do mnie moja dawna koleżanka.
Tak dawna, że nie widziałyśmy się ani nie słyszałyśmy od wielu, wielu lat. W
trakcie całej rozmowy, moja koleżanka zwracała się do mnie per „Lelek”,
„Leluś”, „Lela”. Muszę tu nadmienić, że tylko moi starzy znajomi i przyjaciele
tak mnie nazywają. A skąd się to wzięło? Mój dziadek, prof. Sierotwiński kochał
Tatry. Do tego stopnia, że razem z babcią kupili starą chałupę w Bukowinie
Tatrzańskiej ( taką zbudowaną bez jednego gwoździa), włożyli w nią każdą
zarobioną złotówkę i spędzali tam wszystkie wolne chwile. Tam dziadek, patrząc
na góry, pisał swoje książki i
przygotowywał wykłady, a babcia tłumaczyła kolejne medyczne teksty z
francuskiego. Tam też na trzeci dzień po urodzeniu zostałam przywieziona ja,
chociaż oczywiście tego nie pamiętam. Legenda rodzinna głosi, że cała wieś
przyszła zobaczyć wnuczkę profesora. Babcia napiekła ciast, odpowiednia ilość
alkoholu została kupiona i zaczęła się „procesja” pięknie ubranych góralek i
górali, a każdy chciał zobaczyć jak też ja wyglądam. Muszę w tym miejscu
nadmienić ( bo to ważne przy całości tego opowiadania), że urodziłam się cała
pokryta czarnymi włosami … do tego stopnia, że moją matkę ( opaloną już w
czerwcu na brąz i mającą kruczo-czarne długie włosy), w szpitalu w Krakowie wzięto
za cygankę, a gdy na domiar złego przyniesiono mnie taką całą czarną i kudłatą
na oddział, to już prawie nikt nie chciał się do niej odzywać z lekarzami
włącznie ( takie to były czasy).
W każdym razie górale kiwali
głowami, odprawiali nade mną jakieś tylko sobie znane zabobony, by wypędzić zło
i zapewnić pomyślność, aż tu nagle zaczęłam płakać a raczej się drzeć. Podobno
nie płakałam normalnie – z mojego gardła wydobywało się coś na kształt „Lel
…ek, lel …ek”. Górale jednym chórem zawyrokowali, że ja ( oczywiście w trzecim
dniu życia! ) mówiłam LELEK. No cóż! Zawsze byłam zdolna! Dziadek podchwycił to
i cała rodzina zgodnie zdecydowała, że tak mnie będą nazywać. Lepsze to w końcu
niż imię „Berenika” które wymyśliła moja mama, niosące za sobą historię tylu
dziwnych i bezwzględnych kobiet w historii. I wtedy podobno okazało się, że
„lelek” w gwarze góralskiej oznacza „nietoperz”. Góralki, jak czarownice
pochylające się nad łóżeczkiem, jedna przez drugą wieszczyły, że będę lepiej
czuć się w nocy niż za dnia … że będę miała tą ciemną stronę charakteru … że
….tu nastąpiło wróżenie jak w bajce o bodajże „Śpiącej królewnie”, z tą
różnicą, że nikt nie wróżył mi królewicza na białym koniu ani szczęścia pod
każdą postacią. W końcu drąca się 3-dniowa dziewczynka pokryta czarnymi włosami
( na szczęście szybko wypadły :-D), która w dodatku powtarza słowo „nietoperz”
( oczywiście po góralsku ), nie nadaje się na kandydatkę na szczęśliwą królewnę.
A każdy chyba wie, z czym i z kim w ludowych zabobonach kojarzy się nietoperz….
Tak czy inaczej przez całe swoje życie wszyscy wołali na mnie „Lelek” lub
„Lela”. Dopiero gdy miałam prawie trzydzieści lat, doszłam do wniosku, że to
mało poważne i już nikomu nie pozwoliłam się tak nazywać. Ale nadal moi
przyjaciele i znajomi z dawnych lat, tak samo jak rodzina, tylko w ten sposób
na mnie mówią.
Wczoraj, gdy moja koleżanka
przypomniała mi to moje drugie imię, postanowiłam zaglądnąć do Internetu i
sprawdzić, czy z tym lelkiem i nietoperzami to prawda. I jakież było moje
zdziwienie gdy okazało się, że to nocny ptak. Tak samo magiczny jak nietoperze,
tak samo bezszelestny, tak samo niewidoczny … tak samo tajemniczy. Dlatego
niejednokrotnie mylony z nietoperzami a w wielu gwarach, w tym góralskiej i
ukraińskiej to słowo faktycznie oznacza nietoperza.
Poniżej zamieszczam
kapitalny tekst, który znalazłam na bardzo ciekawym blogu Blog o ptakach - Plamka Mazurka
Tekst pochodzi z
„Kulturalnego atlasu ptaków” Michała Kruszona.
Lelek kozodój fot. Henryk Kościelny |
"Prawdziwe lingwistyczne cudeńko! Nie dość, że lelek, to jeszcze do
tego kozodój. Jest niemal pewne, że pojawienie się tego ptaka musiało odbierać
kozom mleko. Lelek jest jednym z ptaków magicznych. Trudno dostrzegalnym
mistrzem mimikry. Zdarza się, że podczas zbierania grzybów natkniemy się na
niego w iglastym lesie. W zasadzie można go prawie nadepnąć. Wtopiony w leśne
poszycie staje się niewidoczny. Czasem przeczekuje kolejny marny dzień,
przywierając do podobnie jemu ubarwionej gałęzi. Usadawia się zawsze wzdłuż
niej, nigdy w poprzek. Wzlatuje, przestraszony, w ostatniej chwili. Ulatując
zaledwie kilka metrów, udaje rannego. Tak co chwila, wyprowadzając
niespokojnego go intruza w pole, a raczej w głąb lasu. Często powłóczy przy tym
skrzydłem, pozorując, że jest ono złamane. To cwany ptak. Dla wielu staje się
wzorem postępowania w życiu. Stosując zasady lelka, można zrobić karierę
niemalże ministerialną. W tym miejscu cisną się na usta przykłady, których nie
wymienię.
Skupię się jednak na tym, co w lelku najważniejsze, czyli na jego nie do
końca ziemskiej naturze.
Bezzasadne, wedle naukowców, przekonanie, jakoby lelek wysysał kozom
mleko, funkcjonowało powszechnie jeszcze z XIX stuleciu. Podobnie zaprzeczają
dziś owi mędrkowie, że wiele wspólnego z lelkami mają bagienne błędne ognie.
Tak domniemali zamieszkujący leśne uroczyska ludzie, zresztą do dziś przekonani
o swoich racjach. Lelkiem zwano najczęściej złego ducha, a nawet diabła; w
najlepszym razie nazwano tak wioskowego głupka. Miała takiego każda wioska,
bywał w niej popychadłem dla - uchodzącej za normalną - części wioskowej
społeczności. Mówi się, że lelek to taki ktoś, kto się waha przy podejmowaniu
decyzji. Kołysze się, to w lewo, to w prawo, zupełnie jak lelek na wietrze.
Lelek fruwa bezszelestnie, swoje loty zaczyna o zmierzchu, kiedy opuszcza
kryjówkę ukrytą na zrębie, gdzieś między korzeniami sosny. Oblatuje nocą skraj
lasu i bagienne łąki. Niektórzy mylą go przez to z sową, a jeszcze inni z
nietoperzem. Zresztą do dziś w ukraińskich uroczyskach nietoperz bywa nazywany
lelkiem.
Gdy lelek frunie nie słychać furkotu skrzydeł, ma wielkie, wytrzeszczone
oczy i wąsaty dziób. Robi wrażenie, jakby chciał wypatrzyć kozę, do której
wymion przysysa się szeroko otwartym dziobem. Tak posilony przekracza lelek
granicę świata duchów, aby zdać relację z tego, co zachodzi na ziemi wśród
zwierząt i ludzi. Na przykład o tym, kto decyduje o niszczeniu pięknych
rzecznych dolin, górskich stoków czy bagnistych łąk. Dla winowajców szykują już
madejowe łoża. Takie właśnie zadanie stawiane jest przed lelkiem. Tylko żal, że
coraz mniej lelków zamieszkuje naszą okolicę, coraz gorzej poinformowane są
przez to zaświaty i wydają mylne decyzje z powodu zbyt małej wiedzy. Sądy
boskie są też przez to mniej sprawiedliwe. Lelki w roli posłańców robią co
mogą, jednak nie nadążają już za zmianami. Same przenoszą się więc w zaświaty
na stałe."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz