Translate

niedziela, 22 stycznia 2017

Z cyklu: listy eL do Be: Byle do wiosny!

Moja Droga Be,

            Zima zima zima…niby nic dziwnego w styczniu, a jednak zdarzają się tacy – i wcale nie jest ich mało – którzy straszliwie lamentują: a to że śnieg pada, a to że mróz, i w ogóle jak to tak bo chodnik śliski i można się potknąć…oj można! Ale czy to czasem nie powinno tak być, że zimą jest zimno, śnieżnie, trzeba się ciepło ubierać, a jeśli ma się to szczęście że posiada się sanki czy łyżwy to można skorzystać i to jest fajne? Nie mówiąc już o tym że wymrożenie komarów i innych okropieństw to jak najbardziej pożądany efekt takiej pogody! Ja tam lubię styczeń który wygląda jak styczeń, i stoję po stronie tych którzy mimo konieczności odśnieżania (a czasem nawet skrobania szyb w mroźny poranek) auta, widzą w zimie coś wyjątkowego.

Ale..chciałam Ci pokazać że nawet największa zima pewnym stworzeniom nie straszna, i nie są to niedźwiedzie polarne, foki ani nawet sosny…nie wiem jak to wytłumaczyć, ale właśnie teraz, kiedy na zewnątrz jest wszystko tylko nie sprzyjające warunki, moje kwiatki postanowiły ruszyć do boju, i oto feeria zielonych listków wygląda z doniczek, z tych które miały w spokoju i chłodku piwnicy przezimować aż do marca. Nie wiem czy to czary, czy wynik nieprzewidzianych przeze mnie okoliczności ale fakty są właśnie takie jak widać na zdjęciach J. No nic, przyniosłam je na powrót do domu i dbam żeby rosły sobie w najlepsze.



Swoją drogą – nie raz zdarzyło mi się słyszeć o ludziach, którzy mają „rękę” do roślin (choć siebie nie śmiem podejrzewać o takie zdolności, ot łut szczęścia). Jedną z takich osób jest moja Babcia – czasem mam wrażenie że pod jej skrzydłami to nawet kamienie puściłyby paki i rozkwitły niczym róże w lecie – nie ma dla niej rzeczy niemożliwych, od rozmnażania roślinek, poprzez hodowlę tych najbardziej wymagających aż po reanimację i doprowadzanie do ponownego stanu świetności takich kwiatków, które przez innych dawno zostałyby wyrzucone do kosza. Na Święta Bożego Narodzenia podarowała nam anturium które wyhodowała…nie wiem, z niczego! I ma ich w domu już chyba z pięć, jedno ładniejsze od drugiego.



Czasem sobie myślę, że to dobrze że są jeszcze ludzie, którym chce się wkładać mnóstwo czasu i energii w upiększanie codzienności, w poświęcanie cennych chwil na rzeczy które w opinii wielu może nie do końca są super opłacalne, czy też jakoś bardzo widowiskowe, ale wbrew pozorom są niezwykle ważne, bo to one tworzą nasze dni.


Dzięki temu, nawet w środku mroźnej zimy może choć na chwilę zrobić się cieplej i jakoś tak…weselej. A wtedy łatwiej przetrwać mrozy i powiedzieć sobie: „byle do wiosny”!

niedziela, 15 stycznia 2017

Z cyklu: listy eL do Be: Gorzka podwawelska :-)

Moja Droga Be,

Właśnie skończyłam ostatnią czekoladę ( z wielu!) jaką dostałam w tym roku pod choinkę. Łasuch ze mnie marny, więc takie rzeczy jak konsumpcja słodyczy zajmują mi dużo więcej czasu niż przeciętnemu zjadaczowi sympatycznej tabliczki wawelskiej gorzkiej, ale może to i dobrze – prawie zawsze mam jakieś okruszki słodkości na „czarną godzinę”. Ta czekolada to coś co od dzieciństwa towarzyszy moim świętom, i tak sobie myślę że to chyba jeden z niewielu smaków  - jeśli nie jedyny - który pozostał niezmieniony chyba od zawsze.. Przypomniał mi się Twój grudniowy list, o idealnych świętach w rodzinnym gronie, i rzeczywistości która często weryfikuje te cukierkowe obrazki serwowane w telewizji. Trudno nie zgodzić się ze zdaniem, że wigilia wśród tłumów i na cztery dni przed dwudziestym czwartym to jednak nie to samo co ta w domu, jak bardzo szczerze i z dobrego serca nie byłaby ona przygotowana.

 Czasy się zmieniają, kiedy byliśmy dziećmi wszystko wyglądało i smakowało inaczej niż teraz…dla mnie chyba to jest największą tęsknotą – smaki które były, a których nie będzie. No bo jak tu odtworzyć drożdżowe ciasto którego niedoścignioną mistrzynią była tylko i wyłącznie nieżyjąca już babcia? Jak dziś zrobić ten barszcz, o którym jako sześciolatka wiedziałam tylko tyle że jego powstanie owiane jest mgiełką tajemnicy, a sam proces zaczyna się już w połowie listopada?

Przepis pozostał, i na ciasto i na barszcz, i na całe mnóstwo innych rzeczy ale robią go już inni – technicznie i teoretycznie to wciąż te same składniki, ten sam czas potrzebny do wypieczenia, taki sam zakwas jako początek barszczu…a wszystko jakby inne. Nie znaczy że gorsze, czy mniej smaczne – po prostu inne, zrobione po swojemu, spróbowane i doprawione przez inne ręce. Takie, za którymi kiedyś w przyszłości zatęsknią pewnie młodsi od nas.


Jako dziecko zawsze ale to zawsze dostawałam pod choinkę „gorzką wawelską” – tylko taką uznawali moi bliscy, i choćbym nie wiem jak prosiła o fantazyjne nadzienia, to święta były czasem żelaznej tradycji w stosunku do dzieci, i czekolada po prostu musiała być taka a nie inna. Może to właśnie dlatego dziś ja sama – choć już dorosła – nadal proszę o małe słodycze pod choinkę i tak celebruję konkretny jej rodzaj. To jest coś co ciągle zabiera mnie w przestrzeń, po której pozostały w większości już tylko wspomnienia.

środa, 11 stycznia 2017

Z cyklu listy Be do eL: Moje postanowienia

Moja droga eL,

Spieszę Ci powiedzieć, że ja również niezmiennie nowy rok rozpoczynam koncertem z Wiednia. I co roku - a stało się to już niemal noworoczną tradycją - biorę udział w losowaniu biletów, łudząc się oczywiście, że akurat w tym roku wygram i następnego Sylwestra spędzę w moim ostatnio ukochanym Wiedniu. Do tego stopnia jestem o tym przekonana, że z wielką energią zaczęłam się uczyć niemieckiego, chociaż przez całe swoje długie życie zarzekałam się, że ja to nigdy szwabskiego uczyć się nie będę, bo tego języka normalny człowiek nie jest w stanie pojąć. I co? No i twardo wkuwam słówka jadąc tramwajem, chodzę na zajęcia, odrabiam zadania domowe a ostatnio zakupiłam sobie nawet  kryminał na poziomie A1 do nauki niemieckiego. Ponieważ nie znam tego języka, więc kryminał wydaje mi się mega trudny, natomiast będąc nauczycielką zdaję sobie sprawę jak bardzo wciągająco musi być napisana powieść na jakże wymagającym poziomie A1. Ale się staram! I jestem z siebie dumna!

To tak nawiasem mówiąc jest jednym z moich postanowień noworocznych o których ostatnio pisałaś. Pisałaś też, że ich nie robiśz.. A ja, owszem tak! Mój niemiecki to jedno z takich postanowień, chociaż zaczęte na jakieś dwa miesiące przed nowym rokiem. Ale postanowienie brzmi “Wytrwać w nauce nemieckiego”! Jak ja bym chciała usiąść sobie w kafejce w Wiedniu i zamówić coś po niemiecku … I to tak by mnie zrozumieli! Ha! To byłby nie lada wyczyn.

Drugim moim postanowieniem było …oczywiście …więcej ćwiczyć! Ha! Mamy początek roku a mnie już zapał opadł. Pewnie pytasz dlaczego? Otóż, głęboko się nad tym zastanawiając doszłam do wniosku, że ruszać się trzeba a chodzenie po sali wykładowej nie zalicza się chyba do ćwiczeń, chociaż mogłabym z tym jednak dyskutować. Nadal głęboko się nad tym zastanawiając doszłam również do wniosku, że ja właściwie to nie lubię ćwiczyć, bo tak naprawdę uważam to za stratę czasu, skoro nie można przy okazji poczytać gazety, książki ….no! biegając na bieżni można oglądać wiadomości. To fakt! Na wszelkiego rodzaju aerobiki i zumby nie mam kondycji a nie chcę wylądować na pogotowiu po pierwszych dziesięciu minutach ruszania się dla zdrowia. Wpadłam więc na pomysł, że skoro zawsze chciałam nauczyć się tańczyć to znajdę sobie coś takiego. Ruch, muzyka, optymizm i te sprawy. Na FB niedawno znalazłam szkołę tańca, która ma zajęcia dla pań po 50 czyli latino solo. Rewelacja! Nie musisz mieć partnera, który depcze ci po piętach i ma obrażoną minę, że w ogóle go tam zaciągnięto, bo taniec latino to przecież nie jest macho. Obok nie tańczy dwudziestoletnia dziewoja o nogach jak stąd do Chabówki i energii za cały zespół taneczny. No, po prostu rewelacja!


Ale cóż się okazało? Oczywiście kurs jest w godzinach gdy pracuję. Pomyślałam więc, że może są inne. I tu czekała na mnie nie lada niespodzianka. Otóż są! W 90 przypadkach na 100 kursy tańca dla osób 50-letnich to grupy 50+seniorzy …. Tak! Po 50-tce jesteśmy już seniorami czyli takie kursy to tzw aktywacja seniorów bądź rehabilitacja! Tylko jak ci wszyscy właściciele szkół tanecznych zamierzają aktywizować kobiety 50-letnie o godzinie np 14-tej gdy obowiązek pracy jest do wieku 60 lat? O 14-tej się pracuje … a przynajmniej normalny człowiek o tej godzinie pracuje. Chyba, że jest bezrobotny ale taki to raczej będzie szukał pracy a nie aktywizował się poprzez taniec. Naprawdę się załamałam. Dlaczego wrzuca się do jednego worka osoby 50-letnie i osoby np 80-letnie? Ja nie czuję się seniorem czy osobą starszą. Jestem starsza od Ciebie ale to nie znaczy, że stara! Zamknęłam więc internet, skończyłam z szukaniem. Jeżeli ta szkoła od “latino solo” nie otworzy grupy w jakiś inny dzień to po prostu na tym zakończę swoje tegoroczne postanowienie noworoczne pt “Więcej się będę ruszać”! … Ale jeszcze nie sprawdziłam Jogi!  

piątek, 6 stycznia 2017

Z cyklu listy eL do Be: Noworoczne postanowienia

Moja Droga Be,

            Święta, święta i po świętach; po krótkiej chwili oddechu przyszedł Sylwester – w tym roku wybitnie nie-imprezowy w moim przypadku. Albo to lenistwo, albo wygoda, albo ja też powoli nabywam lat – w każdym razie opcja pozostania w domu z ciepłym kubkiem herbaty i wznoszenie toastu wyrobem szampanopodobnym „Piccolo” wydała mi się tak kusząca że po wytłumaczeniu samej sobie że „ja przecież i tak nie mogę jechać” odrzuciłam ofertę odwiedzenia znajomych w górach i jakoś tak niespecjalnie żałowałam. Dzień później to byłam wręcz dumna z własnej zapobiegliwości, bo jak się okazało z wszelakich newsów szczęśliwie nie zostaliśmy bohaterami tradycyjnej w naszych rejonach opowieści noworocznej (powtarzanej z bolesną regularnością chyba każdego 1.01) pod tytułem „Jak wracałem 5 godzin z Zakopca do Krakowa” J. To ja już wolę np. Kopenhagę i ichniejsze rzucanie talerzami w drzwi sąsiadów - przynajmniej jest wesoło!

I tak oto kolejny rok za nami. Znów trzeba będzie się nauczyć pisać poprawnie datę, a zanim się człowiek przyzwyczai minie przynajmniej zima. Wymiana starego kalendarza na ten pachnący nowością, i moje ulubione postanowienia noworoczne! Przynajmniej kilka z nich to nieśmiertelniki w stylu:
- zapiszę się na siłownię (styczeń to musi być złoty okres żniw dla wszelkiej maści aerobików, nie sądzisz? )
- będę biegać/uprawiać jakikolwiek sport (jak wyżej)
- schudnę x kilo
- koniec ze słodyczami!
- będę się częściej widywać z rodziną/przyjaciółmi
- …
- wstaw dowolne

Przeczytałam ostatnio, że już nawet najnowsze technologie wywęszyły interes, i powstały specjalne aplikacje na komórki dzięki którym masz szansę dotrzymać takowych obietnic! Potrzeba matką wynalazku jak mawia stare przysłowie J

Ja nie robię postanowień noworocznych, i z tego co słyszę jestem w mniejszości. Może to efekt kilku prób, które skończyły się fiaskiem? Może z wiosną łatwiej mi coś samej sobie obiecać i tej obietnicy dotrzymać? A może to po prostu doświadczenie, bo jeśli kiedyś wytrwałam w postanowieniu zmiany na lepsze, to owszem – zdarzało mi się zaczynać od poniedziałku, ale chyba nie zdarzyło się od pierwszego stycznia. Oczywiście rozumiem że dla wielu osób taka data to dodatkowa motywacja, i nie ma w tym nic złego, wręcz przeciwnie – to tylko moje prywatne odczucia że jakoś nigdy nie przemawiało do mnie wielkie słowo „Start”. Za to jak najbardziej mam swoje zaklęcie na dobry początek, i nie ma możliwości żeby coś mnie wyrwało z tej noworocznej tradycjo – rutyny. Moje zaklęcie to koncert z Wiednia, wszystko inne może się zmieniać ale filharmonicy każdego roku są tak samo genialni jak zawsze. Wiesz że gdybym dziś zamówiła bilety to wolne terminy by posłuchać ich na żywo 1 stycznia są za…osiem lat?! Chyba że będziesz mieć szczęście w losowaniu, najbliższe już pod koniec lutego 2017, tyle że miejsc 900 a chętnych (co roku) jakieś 350.000 i więcej…to prawie 390 osób na miejsce! Żaden kierunek studiów nie przeżył takiego oblężenia J


Pozostają mi stare dobre domowe pielesze, a Złota Sala Wiener Musikverein..no cóż – może kiedyś marzenia się spełnią. Czego i Tobie na ten 2017 życzę J